No więc. Tak jak w temacie. Każdy najmniejszy mięsień mnie boli. Nie macie pojęcia, że nawet klikanie na klawiaturze sprawia ból.
Wczoraj rano, Bart mnie wyciągnął na jogę. Nie taką zwykłą jogę, tylko specjalną. Temperatura w pomieszczeniu, w którym się zajęcia odbywały, była podgrzana do 50 stopni. Więc spociłam się jak moksik. Ciuchy, które miałam na sobie, były całe mokre (włącznie z majtkami i stanikiem). Zajęcia trwały 90 minut. Końcówka była najcięższa. Już mi się ruszać nie chciało, i wszystko bolało. W sumie tylko od brzucha do szyi, włącznie z ramionami.
To było wcześnie rano. A na wieczór poszliśmy ze znajomymi do klubu na koncert dupstepowy (rodzaj muzyki to jest - dla niezorientowanych w temacie). No i się pobawiłam, a co za tym idzie dziś cierpię podwójnie. Pupa mnie boli, mięśnie międzyżebrowe (i tylko wiedziałam o ich istnieniu, bo się o nich uczyłam - nie sądziłam, że też je mam - a jednak! też je mam, to Ci dopiero niespodzianka.), mięśnie kręgosłupa i szyi, i całe łapki. Czyli jednym słowem umieram. Ja się tylko zastanawiam czemu mnie nogi nie bolą. No nic, dziś rekonwalescencja, a jutro do pracy, niestety.
Brrrrr. Jak tu jest zimno! Jako, że teoretycznie tu zimy nie ma, to o czymś takim jest centralnym ogrzewaniu oni nie słyszeli. No i teraz marznę. A najgorzej jest w nocy i nad rankiem. Dzień to słoneczko przygrzewa i jest milusio. A co do nocy i ranku, to kupiłam sobie 'Hot water bottle' czyli tzw przyjaciela. Wlewam do niego gorąco wodę i od razu jest cieplusio. A ranki... brrrr Jak wychodzę do pracy, to na trawie jest szron, czyli przymrozek był. Jak ja żałuję, że moich grzejkołapek nie zabrałam! (Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi - a niewtajemniczeni - no trudno, nie dowiedzą się, za trudne do tłumaczenia) Ojjj, przydały by się takie grzejkołapki teraz.
niedziela, 17 czerwca 2012
poniedziałek, 11 czerwca 2012
Wszystko po trochu - czyli nadrabianie zaległości.
No się trochę nazbierało, że aż nie wiadomo od czego zacząć...
Dobra, może od pracy. Coś-nie-coś wspomniałam o niej w ostatnim poście. Od miesiąca ciężko pracuję. Klientów mam kilku i się ciągle zmieniają. Nie mogę powiedzieć ogólnie co robię, bo przy każdym mam inny zakres obowiązków. Zależy co ACC (czyli: The Accident Compensation Corporation (ACC) provides comprehensive, no-fault personal injury cover for all New Zealand residents and visitors to New Zealand. , a czytaj: organizacja, która się zajmuję wszechstronną opieką, dla osób poszkodowanych w wypadkach, zarówno dla rezydentów NZ jak i turystów) zleci w danym przypadku.
Wiecie, że w dzień dziecka minęło, dokładnie 8 miesięcy jak tu jestem... Boże, jak ten czas leci... Ciekawe ile tu jeszcze będę:D Bo kto wie gdzie mnie nogi poniosą za kilka lat;) Jak byłam w UK usłyszałam, że największe tęsknienie przeżywa się po 6 miesiącach... Na razie jeszcze go nie przeżyłam, chyba tylko dlatego, że tyle się ciągle dzieje, że po prostu nie mam czasu.
Ale za to miałam 100% polskie odwiedziny. Otóż odwiedziła mnie koleżanka z Polski. Niestety (albo stety) tylko na 24 godziny. Na 24 godziny tylko, ponieważ jest stewardessą w Emirackich liniach lotniczych, no i miała lot tutaj. Czułam się jakbym w Polsce była. Stara znajoma. I to nie dlatego, że mówiłam po polsku, bo to mi się też tu zdarza, ale tych ludzi poznałam w NZ i mój mózg zakodował ich jako tutejszych. A Basia, to koleżanka z Polski, no i mojej świadomości coś nie pasowało.
Jak mowa o Basi, to miałam ciekawą sytuację, poniekąd z nią związaną. Odebrałam ją z hotelu (który jest 5 minut pieszo ode mnie). Idę do recepcji, i mówię najpiękniejszą jaką się da angielszczyzną, no że ja po koleżankę przyszłam, że jest cabin crew w emiratach, że mieszka w pokoju 300, i już miałam zacząć literować jej nazwisko, a tu patrzę na indentyfikator a tam: Rafał Pawłowski... No nie no, se myślę. Musi być polak, bardziej polskiego imienia i nazwiska nie może mieć. Więc z tej mojej pięknej angielszczyzny przeszłam zgrabnie na polski. OJ! jakie zdziwienie jego było. Od razu się mnie wypytał co i jak, dlaczego, po co i itp. Ja też nie byłam mu dłużna:) Okazało się, że w NZ mieszka od 3 lat. I nie zna ŻADNEGO (!!!) polaka. Zdziwił mnie tym bardzo, ale no cóż. Zabrał mój numer telefonu (mi swój też dał - ale jakoś nie czuję potrzeby kontaktu z nim), jak będzie chciał się skontaktować to wie gdzie mnie i jak szukać.
A wiecie, że u mnie teraz jakby tak był polski grudzień, odwracając wszystko na pory roku? Wczoraj w dzień dobiło do 20 stopni celciusza i to było o 14! Taki grudzień to ja lubię i to bardzo;)
Pamiętacie, jak się zaczynała szkoła, szło się do jakiegoś hipermarketu i przebierało w zeszytach, który ma ładniejszą okładkę? Nowa Zelandia nie ma tego problemu. Tu wszystkie zeszyty są czerwone.
Ja w sumie pamiętam historię jak miałam może 8 lat i babcia kupiła mi jakieś brzydkie zeszyty... Nie chciałam ich do szkoły zabrać, no bo jak to.
Następna różnica pomiędzy PL a NZ to możliwość płacenia wszędzie kartą. Nawet jakieś grosze można. A w Pl od 20 złotych... Tu w sumie nikt nie nosi pieniążków. Karta debetowa wystarcza.
Jak mowa o karcie to mi się przypomniało. Okradli mnie. Na imprezie w klubie, ktoś wyciągnął mi portfel z torebki, którą miałam przez ramię zarzuconą. Jak oni ten portfel wyciągnęli nie mam pojęcia. Zorientowałam się po jakiś 5 minutach może. W portfelu miałam kartę debetową z NZ, kartę kredytową z PL, dowód osobisty i pełno pierdołek i zero pieniędzy materialnych. Ups! przepraszam miałam polską złotówkę! Więc szybko dzwonię do banku tutaj zablokować kartę debetową. Załatwione w 2 minuty, bez zbędnych pytań i itp. Podałam imię i nazwisko, koniec. No ale był większy problem. W portfelu miałam polską kartę kredytową. No i jak ją zablokować, o to jest pytanie. Przecież nie będę dzwonić z komórki do Pl. Majątek by mnie to kosztowało. Przypomniało mi się, że mój bank ma tez infolinię na skype. Więc odpalam internet w komórce, szukam tego adresu na skypa, dzwonię. Mówię na początku pani, że dzwonię z Nowej Zelandii, i dużo płacę za rozmowę i czy mogłaby te wszystkie procedury skrócić. Taaaa skróciła, do 20 minut, ale jeszcze udało mi się zablokować dowód osobisty, jakby jakiś kiwus wpadł na pomysł użycia mojego dowodu w Pl... Taaaa już widzę, jak kupuje bilet za 5000 złotych i leci do Pl, żeby użyć mojego dowodu. No dobra wszystko po blokowane jest. Kartę debetową dostałam od ręki, w oddziale banku. Karta kredytowa gdzieś jest w drodze. Dowodu i tak nie potrzebuję, bo go on tu nie jest akceptowany. Wiecie, czego mi najbardziej żal? Samego portfela. Prześliczny był.
p.s. Tak zgłosiłam całe zajście na policji. Mam spisany raport.
Codziennie do pracy jeżdżę tym samym autobusem, o tej samej porze. I codziennie widzę pewną starszą panią, która też idzie do pracy, tylko jest na zewnątrz autobusu. Nic nie byłoby dziwnego w owej pani, gdyby do pracy nie jechała na ... hulajnodze. Tak, dobrze czytacie. Jeździ do pracy na hulajnodze... Ładnie ubrana w garsonkę, adidaski i plecaczek. I daje na tej hulajnodze.
Jako, że mieszkam z chłopakiem z środkowego wschodu, jak on gotuje, to jest to zawsze, ale to zawsze ryż... Ryż i jakieś mięsko. Ale podstawą dania jest ryż... Ja już mam dosyć tego ryżu! Ileż go można jeść. Na okrągło ryż i ryż... No więc od czasu, do czasu ja gotuję. Polskie dania. To on marudzi, że ziemniaki i ziemniaki na okrągło ;) Ale! uwielbia nasze filety;) i kurczaka w panierce też! Gołąbki też smakowały, ale stwierdził, że nasze narodowe danie, też jego mama robi.. :( Rosołku prosił o dokładkę.(A teraz trochę prywaty zrobię). Tak więc, widzisz mój najdroższy Ujku (tak o Tobie mówię - WB), że umiem gotować jak chcę. A bo nie muszę, bo Kuku spełnia się w kuchni, w szczególności teraz jak ma sesję i musi się uczyć. Tylko, że ja tego ryżu więcej nie zniosę.
Pamiętacie, jak kiedyś w jakimś tam poście pisałam, że poszłam z kolegą Kuku do FunCity i się ścigaliśmy na tych imitacjach samochodów? No więc, tym razem, poszłam z Kuku. Który nie wierzył, że ograłam jego kolegę. No i, tak zgadliście. Jego też ograłam. Dwa razy. Problem w tym, że on był taki pewny, że wygra, że aż się założył ze mną. Ten kto przegra zabiera druga osobę na kolację do restauracji. No i ja się teraz doprosić nie mogę:P Przegrał? Przegrał, więc musi się wywiązać z obietnicy.
Ostatnio, przez przypadek, odkryłam, że co tydzień w piątki jest w porcie organizowane kino na wolnym powietrzu. Dwa tygodnie temu była bajka disnejowska, tydzień temu E.T. a w najbliższy piątek... eee, zapomniałam. Ale coś fajnego też.
Pamiętacie, jak z jakieś 8-10 lat temu, na każdym kroku były kafejki internetowe? No to NZ jest w tym zakresie 10 lat za ... Polską w tym przypadku. Tu ich jest pełno. A powód jest dość oczywisty. Internet tu jest limitowany i baaaardzo drogi (coś mi świta, że kiedyś już o tym pisałam).
Wiecie jak rozpoznać chińczyka czy japończyka od tyłu? Po tym, że noszą kapelusze, czapki? nie wiem jak to coś nazwa. Ja wiem, że promieniowanie tutaj jest bardzo wysokie, bo nad nami jest dziura ozonowa, dzięki Europie i USA, ale bez przesady, w zimie? jak pada deszcze...? ehhh Ci Azjaci...
A teraz muszę przeszukać moich kilka ostatnich postów, bo nie pamiętam czy o tym pisałam czy nie. A powtarzać mi się nie chce. I tak już się dużo na stukałam. Sprawdziłam. Pisałam o pralce i różnych proszkach do prania. Mimo tego, że używamy odpowiedniego proszku, pralka siadła. Wystraszeni, że będziemy musieli płacić $800 za naprawę jej, dzwonimy do agenta naszego i mówimy o sprawie. Dziś przyszedł przystojny pan od pralek. Posiedział dokładnie 5 minut nad nią. Ba! To nawet 5 minut nie było. Okazało się, że jakiś pasek z tyłu się poluzował. No i teraz działa. W sumie właśnie pracuje... Prania od tygodnia nie robiłam i czyste skarpetki się kończą... Koszt naprawy oczywiście jest zerowy.
A na koniec pewna historia. (Wszystkie punkty które zapisałam se w kapowniku zostały już wyczerpane). Koleżanka - sąsiadka ma problem. Pewien chłopak ją nęka, czyli uprawia tzw stalking. Zhen poszła na policję. A policja stwierdziła, że nękanie poprzez pisanie tysięcy esemesów, dzwonienie nie jest żadnym wykroczeniem. Taaa jasne, nie jest. Na szczęście chłopak nie wie gdzie mieszka, więc został mu tylko telefon. Policja jej poradziła, żeby zadzwoniła do operatora telefonu jej. No i tak zrobiła. Operator zablokował jego numer i zaczął prowadzić śledztwo. Co z tego wyniknie to jeszcze nie wiadomo. Na razie Zhen ma spokój. To taki przykład jak nz policja działa. Słyszałam wcześniej tyle dobrego o niej, że zawsze reaguje bardzo szybko, a tu jest przykład i co? Do du*y a nie na sanki jak by to Savka powiedział.
No to na tyle. Mam nadzieję, że nie przynudziłam i miło się czytało.
p.s. do poprzedniego postu (jak ktoś już go kiedyś tam przeczytał)dodaję 2 nowe punkty.
Dobra, może od pracy. Coś-nie-coś wspomniałam o niej w ostatnim poście. Od miesiąca ciężko pracuję. Klientów mam kilku i się ciągle zmieniają. Nie mogę powiedzieć ogólnie co robię, bo przy każdym mam inny zakres obowiązków. Zależy co ACC (czyli: The Accident Compensation Corporation (ACC) provides comprehensive, no-fault personal injury cover for all New Zealand residents and visitors to New Zealand. , a czytaj: organizacja, która się zajmuję wszechstronną opieką, dla osób poszkodowanych w wypadkach, zarówno dla rezydentów NZ jak i turystów) zleci w danym przypadku.
Wiecie, że w dzień dziecka minęło, dokładnie 8 miesięcy jak tu jestem... Boże, jak ten czas leci... Ciekawe ile tu jeszcze będę:D Bo kto wie gdzie mnie nogi poniosą za kilka lat;) Jak byłam w UK usłyszałam, że największe tęsknienie przeżywa się po 6 miesiącach... Na razie jeszcze go nie przeżyłam, chyba tylko dlatego, że tyle się ciągle dzieje, że po prostu nie mam czasu.
Ale za to miałam 100% polskie odwiedziny. Otóż odwiedziła mnie koleżanka z Polski. Niestety (albo stety) tylko na 24 godziny. Na 24 godziny tylko, ponieważ jest stewardessą w Emirackich liniach lotniczych, no i miała lot tutaj. Czułam się jakbym w Polsce była. Stara znajoma. I to nie dlatego, że mówiłam po polsku, bo to mi się też tu zdarza, ale tych ludzi poznałam w NZ i mój mózg zakodował ich jako tutejszych. A Basia, to koleżanka z Polski, no i mojej świadomości coś nie pasowało.
Jak mowa o Basi, to miałam ciekawą sytuację, poniekąd z nią związaną. Odebrałam ją z hotelu (który jest 5 minut pieszo ode mnie). Idę do recepcji, i mówię najpiękniejszą jaką się da angielszczyzną, no że ja po koleżankę przyszłam, że jest cabin crew w emiratach, że mieszka w pokoju 300, i już miałam zacząć literować jej nazwisko, a tu patrzę na indentyfikator a tam: Rafał Pawłowski... No nie no, se myślę. Musi być polak, bardziej polskiego imienia i nazwiska nie może mieć. Więc z tej mojej pięknej angielszczyzny przeszłam zgrabnie na polski. OJ! jakie zdziwienie jego było. Od razu się mnie wypytał co i jak, dlaczego, po co i itp. Ja też nie byłam mu dłużna:) Okazało się, że w NZ mieszka od 3 lat. I nie zna ŻADNEGO (!!!) polaka. Zdziwił mnie tym bardzo, ale no cóż. Zabrał mój numer telefonu (mi swój też dał - ale jakoś nie czuję potrzeby kontaktu z nim), jak będzie chciał się skontaktować to wie gdzie mnie i jak szukać.
A wiecie, że u mnie teraz jakby tak był polski grudzień, odwracając wszystko na pory roku? Wczoraj w dzień dobiło do 20 stopni celciusza i to było o 14! Taki grudzień to ja lubię i to bardzo;)
Pamiętacie, jak się zaczynała szkoła, szło się do jakiegoś hipermarketu i przebierało w zeszytach, który ma ładniejszą okładkę? Nowa Zelandia nie ma tego problemu. Tu wszystkie zeszyty są czerwone.
Ja w sumie pamiętam historię jak miałam może 8 lat i babcia kupiła mi jakieś brzydkie zeszyty... Nie chciałam ich do szkoły zabrać, no bo jak to.
Następna różnica pomiędzy PL a NZ to możliwość płacenia wszędzie kartą. Nawet jakieś grosze można. A w Pl od 20 złotych... Tu w sumie nikt nie nosi pieniążków. Karta debetowa wystarcza.
Jak mowa o karcie to mi się przypomniało. Okradli mnie. Na imprezie w klubie, ktoś wyciągnął mi portfel z torebki, którą miałam przez ramię zarzuconą. Jak oni ten portfel wyciągnęli nie mam pojęcia. Zorientowałam się po jakiś 5 minutach może. W portfelu miałam kartę debetową z NZ, kartę kredytową z PL, dowód osobisty i pełno pierdołek i zero pieniędzy materialnych. Ups! przepraszam miałam polską złotówkę! Więc szybko dzwonię do banku tutaj zablokować kartę debetową. Załatwione w 2 minuty, bez zbędnych pytań i itp. Podałam imię i nazwisko, koniec. No ale był większy problem. W portfelu miałam polską kartę kredytową. No i jak ją zablokować, o to jest pytanie. Przecież nie będę dzwonić z komórki do Pl. Majątek by mnie to kosztowało. Przypomniało mi się, że mój bank ma tez infolinię na skype. Więc odpalam internet w komórce, szukam tego adresu na skypa, dzwonię. Mówię na początku pani, że dzwonię z Nowej Zelandii, i dużo płacę za rozmowę i czy mogłaby te wszystkie procedury skrócić. Taaaa skróciła, do 20 minut, ale jeszcze udało mi się zablokować dowód osobisty, jakby jakiś kiwus wpadł na pomysł użycia mojego dowodu w Pl... Taaaa już widzę, jak kupuje bilet za 5000 złotych i leci do Pl, żeby użyć mojego dowodu. No dobra wszystko po blokowane jest. Kartę debetową dostałam od ręki, w oddziale banku. Karta kredytowa gdzieś jest w drodze. Dowodu i tak nie potrzebuję, bo go on tu nie jest akceptowany. Wiecie, czego mi najbardziej żal? Samego portfela. Prześliczny był.
p.s. Tak zgłosiłam całe zajście na policji. Mam spisany raport.
Codziennie do pracy jeżdżę tym samym autobusem, o tej samej porze. I codziennie widzę pewną starszą panią, która też idzie do pracy, tylko jest na zewnątrz autobusu. Nic nie byłoby dziwnego w owej pani, gdyby do pracy nie jechała na ... hulajnodze. Tak, dobrze czytacie. Jeździ do pracy na hulajnodze... Ładnie ubrana w garsonkę, adidaski i plecaczek. I daje na tej hulajnodze.
Jako, że mieszkam z chłopakiem z środkowego wschodu, jak on gotuje, to jest to zawsze, ale to zawsze ryż... Ryż i jakieś mięsko. Ale podstawą dania jest ryż... Ja już mam dosyć tego ryżu! Ileż go można jeść. Na okrągło ryż i ryż... No więc od czasu, do czasu ja gotuję. Polskie dania. To on marudzi, że ziemniaki i ziemniaki na okrągło ;) Ale! uwielbia nasze filety;) i kurczaka w panierce też! Gołąbki też smakowały, ale stwierdził, że nasze narodowe danie, też jego mama robi.. :( Rosołku prosił o dokładkę.(A teraz trochę prywaty zrobię). Tak więc, widzisz mój najdroższy Ujku (tak o Tobie mówię - WB), że umiem gotować jak chcę. A bo nie muszę, bo Kuku spełnia się w kuchni, w szczególności teraz jak ma sesję i musi się uczyć. Tylko, że ja tego ryżu więcej nie zniosę.
Pamiętacie, jak kiedyś w jakimś tam poście pisałam, że poszłam z kolegą Kuku do FunCity i się ścigaliśmy na tych imitacjach samochodów? No więc, tym razem, poszłam z Kuku. Który nie wierzył, że ograłam jego kolegę. No i, tak zgadliście. Jego też ograłam. Dwa razy. Problem w tym, że on był taki pewny, że wygra, że aż się założył ze mną. Ten kto przegra zabiera druga osobę na kolację do restauracji. No i ja się teraz doprosić nie mogę:P Przegrał? Przegrał, więc musi się wywiązać z obietnicy.
Ostatnio, przez przypadek, odkryłam, że co tydzień w piątki jest w porcie organizowane kino na wolnym powietrzu. Dwa tygodnie temu była bajka disnejowska, tydzień temu E.T. a w najbliższy piątek... eee, zapomniałam. Ale coś fajnego też.
Pamiętacie, jak z jakieś 8-10 lat temu, na każdym kroku były kafejki internetowe? No to NZ jest w tym zakresie 10 lat za ... Polską w tym przypadku. Tu ich jest pełno. A powód jest dość oczywisty. Internet tu jest limitowany i baaaardzo drogi (coś mi świta, że kiedyś już o tym pisałam).
Wiecie jak rozpoznać chińczyka czy japończyka od tyłu? Po tym, że noszą kapelusze, czapki? nie wiem jak to coś nazwa. Ja wiem, że promieniowanie tutaj jest bardzo wysokie, bo nad nami jest dziura ozonowa, dzięki Europie i USA, ale bez przesady, w zimie? jak pada deszcze...? ehhh Ci Azjaci...
A teraz muszę przeszukać moich kilka ostatnich postów, bo nie pamiętam czy o tym pisałam czy nie. A powtarzać mi się nie chce. I tak już się dużo na stukałam. Sprawdziłam. Pisałam o pralce i różnych proszkach do prania. Mimo tego, że używamy odpowiedniego proszku, pralka siadła. Wystraszeni, że będziemy musieli płacić $800 za naprawę jej, dzwonimy do agenta naszego i mówimy o sprawie. Dziś przyszedł przystojny pan od pralek. Posiedział dokładnie 5 minut nad nią. Ba! To nawet 5 minut nie było. Okazało się, że jakiś pasek z tyłu się poluzował. No i teraz działa. W sumie właśnie pracuje... Prania od tygodnia nie robiłam i czyste skarpetki się kończą... Koszt naprawy oczywiście jest zerowy.
A na koniec pewna historia. (Wszystkie punkty które zapisałam se w kapowniku zostały już wyczerpane). Koleżanka - sąsiadka ma problem. Pewien chłopak ją nęka, czyli uprawia tzw stalking. Zhen poszła na policję. A policja stwierdziła, że nękanie poprzez pisanie tysięcy esemesów, dzwonienie nie jest żadnym wykroczeniem. Taaa jasne, nie jest. Na szczęście chłopak nie wie gdzie mieszka, więc został mu tylko telefon. Policja jej poradziła, żeby zadzwoniła do operatora telefonu jej. No i tak zrobiła. Operator zablokował jego numer i zaczął prowadzić śledztwo. Co z tego wyniknie to jeszcze nie wiadomo. Na razie Zhen ma spokój. To taki przykład jak nz policja działa. Słyszałam wcześniej tyle dobrego o niej, że zawsze reaguje bardzo szybko, a tu jest przykład i co? Do du*y a nie na sanki jak by to Savka powiedział.
No to na tyle. Mam nadzieję, że nie przynudziłam i miło się czytało.
p.s. do poprzedniego postu (jak ktoś już go kiedyś tam przeczytał)dodaję 2 nowe punkty.
niedziela, 3 czerwca 2012
Komunikacja Miejska
Jako, że ostatnio dość (bardzo) dużo poruszam się komunikacja miejską uzbierało mi się kilka spostrzeżeń. (Które już ładnie notuję w kapowniku, żeby nie zapomnieć o czym chciałam napisać.)
1). Dużo jest tu skośnookich ludzików, i zauważyłam, że oni są bardzo dobrze wychowani. Jako jedyni w autobusie zawsze, ale to zawsze ustępują miejsca starszym. Niech nasze wszystkie babcie w Polsce, wyniosą się do Japonii. Tam im zawsze ktoś ustąpi miejsca;) baaa! nawet na siatki też ustąpi miejsca. No bo siatki tez się męczą, no nie:D?
2). Tu tez istnieje bus-pas. I tak jak w Polsce (a przynajmniej w Wawie), niekiedy zdarza się zobaczyć "cywilne samochody" na tym pasie, to on tutaj jest on jak coś świętego. Aż chce się rzecz brawo nowo-zelandczycy, przynajmniej w końcu Wam się coś udało.
3). Tak jak bus-pasy są świętością, to skręcanie, nawracanie, zatrzymywanie się już nie jest. Totalna samowolka. Przejść przez 6 pasów jezdni. Żaden problem...
4). Klientów moich mam w jednym miejscu (o tym później), to zawsze rano jadę dosłownie tym samym autobusem, o tej samej porze. Na rozkładzie jazdy jest napisane, że autobus jedzie 50 minut. Czyli jak wsiadam do niego o 7:20, to na miejscu powinnam być o 8:10. Tylko, że zwykle jestem 7:50... Autobusy w NZ zatrzymują się na żądanie tylko i wyłącznie. Jeżeli stoisz na przystanku trzeba łapka pomachać, żeby się zatrzymał. Więc jak nikogo nie ma, to se jedzie. Spoko maroko, tylko co w tedy jak czekasz na tego busa, a tu się okazało, że już on dawno pojechał? Czekasz na następnego...
5). Jak wspomniałam powyżej, jeżdżę dzień w dzień tym samym autobusem. Więc większość kierowców już znam, a oni mnie kojarzą. A znam dlatego, że tylko u kierowcy można kupić bilet (tak jak w UK). Niektórzy kierowcy są bardzo mili, a niektórzy niesympatyczni. No i jeździ taki jeden gbur. Jak raz mnie zobaczył machającą łapka na przystanku, to mi się nie zatrzymał. Bo kiedyś na samym początku nie wiedziałam co i jak, kupiłam bilet na 4 strefy, a wyszłam z autobus na pierwszym przystanku 5 strefy. Najnormalniej w świecie przegapiłam przystanek. No i koleś kazał mi dopłacać. Nic się nie zdały moje tłumaczenia, że ja naprawdę nie wiem co gdzie i jak się z czym je. Dopiero jakiś pasażer stanął w mojej obronie i nie musiałam dopłacać do i tak już drogiego biletu ($5,60).
6). Jadę dziś znowu autobusem. Panu kierowcy zachciało się siusiu. Zgadnijcie co zrobił:D! Zajechał do McDonalda i poszedł się wysiusiać i przy okazji hamburgera se kupił... A my se poczekaliśmy:)
7.) Tu budynki uczelni są porozrzucane po różnych kątach Auckland. I żeby biedni studenci nie musieli korzystać z komunikacji miejskiej ( i jej przy okazji za bardzo nie obciążać) mają coś takiego jak specjalny bus pod nazwą 'student shuffle'. Oczywiście jest on za darmo dla studentów i nikt inny nie może z niego korzystać Z miłą chęcią pokazałabym takie rozwiązanie ŚlAM-owi.
8.) Wracam ostatnio busem do domu. Moja podróż zwykle trwa jakieś 45 minut. Tym razem trwała ponad godzinę... booo? nie zgadniecie nigdy! Zkomunikowali autobusy! Czekaliśmy na jakiś inny przez 20 minut...
1). Dużo jest tu skośnookich ludzików, i zauważyłam, że oni są bardzo dobrze wychowani. Jako jedyni w autobusie zawsze, ale to zawsze ustępują miejsca starszym. Niech nasze wszystkie babcie w Polsce, wyniosą się do Japonii. Tam im zawsze ktoś ustąpi miejsca;) baaa! nawet na siatki też ustąpi miejsca. No bo siatki tez się męczą, no nie:D?
2). Tu tez istnieje bus-pas. I tak jak w Polsce (a przynajmniej w Wawie), niekiedy zdarza się zobaczyć "cywilne samochody" na tym pasie, to on tutaj jest on jak coś świętego. Aż chce się rzecz brawo nowo-zelandczycy, przynajmniej w końcu Wam się coś udało.
3). Tak jak bus-pasy są świętością, to skręcanie, nawracanie, zatrzymywanie się już nie jest. Totalna samowolka. Przejść przez 6 pasów jezdni. Żaden problem...
4). Klientów moich mam w jednym miejscu (o tym później), to zawsze rano jadę dosłownie tym samym autobusem, o tej samej porze. Na rozkładzie jazdy jest napisane, że autobus jedzie 50 minut. Czyli jak wsiadam do niego o 7:20, to na miejscu powinnam być o 8:10. Tylko, że zwykle jestem 7:50... Autobusy w NZ zatrzymują się na żądanie tylko i wyłącznie. Jeżeli stoisz na przystanku trzeba łapka pomachać, żeby się zatrzymał. Więc jak nikogo nie ma, to se jedzie. Spoko maroko, tylko co w tedy jak czekasz na tego busa, a tu się okazało, że już on dawno pojechał? Czekasz na następnego...
5). Jak wspomniałam powyżej, jeżdżę dzień w dzień tym samym autobusem. Więc większość kierowców już znam, a oni mnie kojarzą. A znam dlatego, że tylko u kierowcy można kupić bilet (tak jak w UK). Niektórzy kierowcy są bardzo mili, a niektórzy niesympatyczni. No i jeździ taki jeden gbur. Jak raz mnie zobaczył machającą łapka na przystanku, to mi się nie zatrzymał. Bo kiedyś na samym początku nie wiedziałam co i jak, kupiłam bilet na 4 strefy, a wyszłam z autobus na pierwszym przystanku 5 strefy. Najnormalniej w świecie przegapiłam przystanek. No i koleś kazał mi dopłacać. Nic się nie zdały moje tłumaczenia, że ja naprawdę nie wiem co gdzie i jak się z czym je. Dopiero jakiś pasażer stanął w mojej obronie i nie musiałam dopłacać do i tak już drogiego biletu ($5,60).
6). Jadę dziś znowu autobusem. Panu kierowcy zachciało się siusiu. Zgadnijcie co zrobił:D! Zajechał do McDonalda i poszedł się wysiusiać i przy okazji hamburgera se kupił... A my se poczekaliśmy:)
7.) Tu budynki uczelni są porozrzucane po różnych kątach Auckland. I żeby biedni studenci nie musieli korzystać z komunikacji miejskiej ( i jej przy okazji za bardzo nie obciążać) mają coś takiego jak specjalny bus pod nazwą 'student shuffle'. Oczywiście jest on za darmo dla studentów i nikt inny nie może z niego korzystać Z miłą chęcią pokazałabym takie rozwiązanie ŚlAM-owi.
8.) Wracam ostatnio busem do domu. Moja podróż zwykle trwa jakieś 45 minut. Tym razem trwała ponad godzinę... booo? nie zgadniecie nigdy! Zkomunikowali autobusy! Czekaliśmy na jakiś inny przez 20 minut...
Subskrybuj:
Posty (Atom)