poniedziałek, 30 stycznia 2012

Taupo - 13.01 - 20.01

Pojechałam z rodzinką moją przyszywaną na tygodniowe wakacje na dół wyspy do Taupo.

Dla leniwców, którym się nie chce sprawdzać w googlach gdzie to, mapka:


Myślałam, że to będą najnudniejsze w mojej historii życia wakacje. Jednak się grubo pomyliłam! Nie było aż tak źle. Między innymi dzięki atrakcjom, które hotel proponował. Rowery, kajaki, tenis, mini golf, basen zewnętrzny, basen wewnętrzny, jacuzzi i sauna. Wszystko było w cenie. Trzeba było się zapisać dzień wcześniej na tablicy, kto, co i na ile chce zarezerwować i można było szaleć. Gdyby nie to, to serio bym się wynudziła, bo Lucia i Stuart mają swoją rutynę, której zamącić nie można, a ja na dupie nie umiem usiedzieć przez 5 minut... i to co mi wpadnie do mojej głupiej łepetyny próbuje od razu zrealizować, a oni potrzebują przynajmniej dnia na zastanowienie się...

No więc od początku (bo znowu odbiegam od głównego tematu :P )

Wakacje się zaczęły w piątek. Trzeba było dojechać na miejsce (4 godziny samochodem), rozpakować się i takie tam. Nic specjalnego się nie działo.

W sobotę powałęsaliśmy się samochodem po Taupo... Kupiłam prezenty dla lutowych solenizantów, no i... poszłam na ŁYŻWY! Na picasie można się przekonać. W sumie fajne uczucie, krótki rękawek, krótkie spodenki i łyżwy, a nie tak jak zwykle w opakowaniu szczelnym xD Calusie dwie godziny tam spędziłam. No bo jak płacę 15 dolców za bilet to głupio było by nie korzystać ile . się da!:D Wieczorkiem poszłam się byczyć w jacuzzi i w saunie;) ahhh jak mi tego teraz brakuje!

Niedziela:
Pojechaliśmy do Huka Falls. Taki mały wodospadzik, ale woda była chyba czystsza niż w kranie u niejednego z Was (wiem, wiem na pewno z jednym wyjątkiem  - Panem W. który ma studnię w ogródku, a jego miasteczko ma tylko 300 mieszkańców). Zdjęcia na tak tak, na picasie. I tu znowu była scenka rodzajowa z jednym z Maori, ale tym razem to ja byłam jej świadkiem. Robię n-tą fotkę. Za mną stoi z Maori, prawdo podobnie z jakimiś swoimi gośćmi, i mówi im, że niczego piękniejszego nie zobaczą nigdzie, nawet Niagara nie jest taka piękna jak to. Na zdjęciach i filmiku możecie zaobserwować, że ten wodospad to z jakiś metr ma wysokości. Jest co podziwiać, ale żeby aż tak?! Ja sama sądziłam, że to coś będzie wspanialszego, bo tyle się na tym nasłuchałam wcześniej, to się przygotowałam na widok zatykający dech w piersiach. Niestety oddechu nie straciłam, nawet na sekundę. W sumie, to aż musiałam się spytać Stuarta czy to wszystko. Byłam zobaczyłam. Na wieczór, żeby tradycji stała się zadość, poszłam pomoczyć się trochę. ;)

Poniedziałek, Najbardziej śmierdzący dzień w moim życiu. Odór wydobywający się z prosektorium to pikuś w porównaniu z źródłami geotermalnymi. Do dziś mam ten zapach pod nosem...
No więc Stuart zabrał mnie do Wai-O-Topo, czyli różniste źródła i źródełka. Każde zdjęcie jest opisane co to jest. Więc nie będę się nad tym rozdrabniać. Były to różne bagienka z różną zawartością różnych pierwiastków co powodowało różne zabarwienie wody. No i śmierdziało. Był tam też taki dziwny ptak który szczekał. No i śmierdziało. Spełniając tradycję wieczorem było taplanie się. Ale dalej mi wszystko śmierdziało.

Wtorek. Dzień lenistwa. Pojechaliśmy na spuszczanie wody na tamie. Nic widowiskowego, ale zdjęcia i filmik są. Można zobaczyć. Wieczorem - to co Talusie lubią najbardziej - woda:D czytaj basen, jacuzzi i spa.

W środę pojechaliśmy chyba tylko, żeby pojeździć. Pojechaliśmy bardziej na południe, na dół jeziora -> patrz mapka. A gdzie o 20 byłam, to się możecie domyśleć.

Czwartek. Zapisałam się dzień wcześniej na rower. Więc o 11 siedziałam na nim jadąc przed siebie. Bo drodze wstąpiłam tylko jeszcze do centrum turystycznego po jakąkolwiek mapę, żeby jakby co wiedzieć gdzie się jest. No i se jeździłam tak bez celu, aż wylądowałam na tamtejszym zwykłym komunalnym cmentarzu. Przeszłam w sumie tylko jedną alejkę, bo byłam na rowerze, którego bałam się zostawić, więc musiałam go prowadzić. Przyjrzyjcie się jednemu ze zdjęć, za zdjęciem harley davidson są japonki, najwidoczniej noszone przez tego osobnika. Za to imienia i nazwiska i kiedy się urodził i zmarł ani śladu. Potem pojechałam taką specjalną trasą rowerową znowu na Huka Falls. W swoim życiu byłam na kilku obozach rowerowych, raz jako obozowicz, kilka razy jako wychowawca, i muszę Wam powiedzieć, że w życiu tak ekstremalnego kolarstwa nie uprawiałam. Często było tak, że, po prawej miałam skałę, po lewej przepaść, a ścieżka miała jakieś 40 centymetrów szerokości i... zakręt jakieś ponad 90 stopni :D. Ojjj przeżyłam chwile grozy. Może jakbym miała swój rower to nie było by aż tak źle. Ale ten a) nie miał przerzutek, b) hamulce niby działały, ale jak nacisło się na nie to trochę się ujechało nim się zatrzymało (mój rower zatrzymuje się w miejscu) c) też odnośnie hamulców, oczywiście jak wszystko w tym kraju musi być odwrotnie to i w tym przypadku też. Mój rower ma tylny hamulec na prawej ręce, przedni na lewej. Ten miał odwrotnie. Więc raz, o mały włos, prawie przeleciałam przez kierownicę, bo z przyzwyczajenia nacisnęłam prawą ręką, czyli wg mojego roweru, a tu się okazał przedni... Później musiałam się nieźle pilnować, żeby nie pozabijać się:D. Wróciłam po 5 godzinach z całym obolałym tyłkiem od siedzonka. Lucia i Stuart śmiali się ze mnie, że chodzę jak kaczka. 

Piątek. Powrót do domku.

Więc tak mi zleciał czas.

Mam jeszcze kilka rzeczy Wam do opowiedzenia, i może napiszę o tym jutro. A tymczasem idę oglądać 'Kości' a później nynki. Doooobranoc!

czwartek, 12 stycznia 2012

chyba muszę zacząć brać jakieś tabletki na pamięć

Bo mi się znowu zapomniało, aby opowiedzieć Wam dwie historie, które mi się ostatnio przytrafiły

Sylwester. Jak wiecie poszłam z Vinnym do jednego z klubów w centrum Auckland. Żeby dostać się do klubu trzeba mieć albo nowozelandzki dowód albo paszport. W moim przypadku oczywiście paszport. Podaję panu wielkiemu jak szafa mój paszport. Ten zerka to raz na mnie, raz na paszport, i tak w kółko przez 5 minut. Oddając mi paszport mówi, że myślał, że w Polsce to sami czarni mieszkają. Mi się maluje wielki pytajnik nad głową, Vinny'mu też (trochę już go poduczyłam na temat Polski i Polaków). Pan musiał zauważyć ten pytajnik, bo szybko dodał, że przecież Polska w Afryce leży, skoro leży to powinni być sami czarni:D. Mało tego, powiedział to z takim zacieszem na ryjku i z dumą, że zna się na geografii, że nie miałam ochoty robić mu przykrości i tylko odpowiedział: No widzi Pan, wszędzie znajdują się jakieś dziwaki.

Druga historia miała miejsce tydzień temu w maku. Zamawiam zestaw, a kasjer zaczyna flirtować ze mną... Achh te niebieskie oczy (tu na każdego działają). Trochę mu się zapomniało o co prosiłam, bo gratisowo dostałam lody. A na koniec zapytał się skąd pochodzę. Mówię, zgodnie z prawda, że z Polski. A ten tylko odpowiedział "aha",tak cichutko, że ledwo dało się usłyszeć.

A teraz idę się pakować, bo jutro do tego Taupo jedziemy na tydzień! 3majta się!

wtorek, 10 stycznia 2012

Ojeju jeju

I zaś mam zaległości, bo mi się najnormalniej w świecie nie chciało pisać!

Więc po kolei, tak chyba najłatwiej będzie. (Zdjęcia już na picasę wrzuciłam)

BOŻE NARODZENIE:
Moja rodzinka jako tako, albo powinnam powiedzieć w ogóle świat jako tako nie obchodzi. A na pewno już nie Wigilię. Więc w Wigilię poczłapałam do polskiego kościoła na pasterkę. W jedną stronę pociąg + bus w drugą to mnie już Stuart odebrał bo komunikacja miejska już nie kursowała. Vinny niestety był w pracy i nie mógł mnie podrzucić.
W pierwsze święto było świąteczne śniadanie, czytaj zwykłe brytyjskie śniadanie: tost, jajko sadzone, fasola w sosie pomidorowym, i kiełbasa taka pieczona. Potem pojechaliśmy do Hamilton na zakupy.
Drugie święto: Rano pojechaliśmy nad ocean. Na dwie godziny. Ja się trochę popluskałam w wodzie. Lucia ze Stuartem pogadali sobie i ponarzekali na ludzi w około. A w międzyczasie dostałam mesa od Rafała, że jakaś impreza się planuje i wyjazd nad jeziorko. Dużo nie musiał mnie namawiać, a w sumie w ogóle. Zabrałam Vinniego i pojechaliśmy poznać resztę Polaków w NZ i nie tylko Polaków w sumie. No więc (wiem, zdania od " no więc" się nie zaczyna, ale to jest mój blog). No, a więc: poznałam Natalię, Polkę która tu już mieszka od 8 lat. Zgadnijcie skąd jest:D! Z Tychów! Ale ten świat jest mały;) Natalia ma męża kiwi. Była jeszcze jedna Polka Julia i Maori Terri. Potem jeszcze doszedł ktoś jeszcze, ale zabijcie mnie, nie pamiętam kto to taki. Więc pojechałam na wskazane miejsce w esemesie z Vinnim. Pogadaliśmy trochę, wypiliśmy po kilka piw (oprócz kierowcy), i pojechaliśmy nad jakieś jeziorko. Jeziorko jak jeziorko, nic specjalnego. Posiedzieliśmy trochę, popstrykaliśmy zdjęcia i wracamy do samochodu. A że jeziorko jest pomiędzy wydmami troszkę nam zajęło przejście tam i z powrotem. Turlamy się do autka niczego nie świadomi. Na miejscu znajdujemy rozbitą szybę samochodu i brak torebki jednej (koleżanki). Szybkie telefony, aby zastrzec kart bankomatowe, telefon i inne takie. Potem policja. Wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? A) telefon był stary i z polskim menu. B) karty zablokowane i nikt się podpisał pod nimi C) co najlepsze, w bagażniku był alkohol i nikt go nie zauważył... Wróciliśmy na miejsce zbiórki, koleżanka się napiła i się jej od razu humor poprawił. Reszta party przebiegła wspaniale. Na 21 planowana jest powtórka.

SYLWESTER:
Poszłam z Vinnim do centrum do jakiegoś klubu. Ładnie się ubrałam no i szpileczki ubrałam, co dla mnie jest rzadkością. Vinny stwierdził, że przed klubem chce sobie pochodzić... Pochodzić?! W 10 centymetrowych szpialach, no dobre sobie... No i od tego chodzenia, zrobiły mi się odciski na podeszwach stópek moich pięknych. Drogę powrotną z imprezy przeszłam już na bosaka, a i to i tak był już nie lada wyczyn. Na bosaka  można wiele ludzi spotkać w NZ, więc razem z Vinnim stwierdziliśmy, że to jest Niu Ziland Stajl. :D:D:D

NOWY ROK:
Pierwsze 10 dni Nowego Roku są na razie obiecujące. Wracając z Sylwestra zrobiłam sobie rachunek sumienia. I tak: jak Stary Rok 2011, zaczął się dla mnie fatalnie, to w ramach rekompensaty skończył się lepiej niż mogłam przypuszczać. W kraju, w którym zawsze chciałam mieszkać i u boku wspaniałego faceta. Teraz z perspektywy czasu, sądzę, że mogę podziękować osobie, która go spaliła na początku. Dzięki temu jestem tu i robię co chcę! Dziękuję Robercie! (Nawet jeżeli tego nie czytasz, to i tak mnie to już nie obchodzi).

No i tą chwilką refleksji żegnam się z Wami. Znowu długo się odzywać nie będę, a przynajmniej przez najbliższy tydzień, bo jadę z rodzinką w dół wyspy do Taupo na wakacje tygodniowe.

W związku z tym, że ostatnio składałam Wam tylko życzenia świąteczne, to teraz chcę życzyć Wam, aby w podsumowaniu, za jakieś 325 dni, ten rok był jednym z lepszych w Waszym życiu! Tak jak dla mnie był 2011.