Jako, że ostatnio dość (bardzo) dużo poruszam się komunikacja miejską uzbierało mi się kilka spostrzeżeń. (Które już ładnie notuję w kapowniku, żeby nie zapomnieć o czym chciałam napisać.)
1). Dużo jest tu skośnookich ludzików, i zauważyłam, że oni są bardzo dobrze wychowani. Jako jedyni w autobusie zawsze, ale to zawsze ustępują miejsca starszym. Niech nasze wszystkie babcie w Polsce, wyniosą się do Japonii. Tam im zawsze ktoś ustąpi miejsca;) baaa! nawet na siatki też ustąpi miejsca. No bo siatki tez się męczą, no nie:D?
2). Tu tez istnieje bus-pas. I tak jak w Polsce (a przynajmniej w Wawie), niekiedy zdarza się zobaczyć "cywilne samochody" na tym pasie, to on tutaj jest on jak coś świętego. Aż chce się rzecz brawo nowo-zelandczycy, przynajmniej w końcu Wam się coś udało.
3). Tak jak bus-pasy są świętością, to skręcanie, nawracanie, zatrzymywanie się już nie jest. Totalna samowolka. Przejść przez 6 pasów jezdni. Żaden problem...
4). Klientów moich mam w jednym miejscu (o tym później), to zawsze rano jadę dosłownie tym samym autobusem, o tej samej porze. Na rozkładzie jazdy jest napisane, że autobus jedzie 50 minut. Czyli jak wsiadam do niego o 7:20, to na miejscu powinnam być o 8:10. Tylko, że zwykle jestem 7:50... Autobusy w NZ zatrzymują się na żądanie tylko i wyłącznie. Jeżeli stoisz na przystanku trzeba łapka pomachać, żeby się zatrzymał. Więc jak nikogo nie ma, to se jedzie. Spoko maroko, tylko co w tedy jak czekasz na tego busa, a tu się okazało, że już on dawno pojechał? Czekasz na następnego...
5). Jak wspomniałam powyżej, jeżdżę dzień w dzień tym samym autobusem. Więc większość kierowców już znam, a oni mnie kojarzą. A znam dlatego, że tylko u kierowcy można kupić bilet (tak jak w UK). Niektórzy kierowcy są bardzo mili, a niektórzy niesympatyczni. No i jeździ taki jeden gbur. Jak raz mnie zobaczył machającą łapka na przystanku, to mi się nie zatrzymał. Bo kiedyś na samym początku nie wiedziałam co i jak, kupiłam bilet na 4 strefy, a wyszłam z autobus na pierwszym przystanku 5 strefy. Najnormalniej w świecie przegapiłam przystanek. No i koleś kazał mi dopłacać. Nic się nie zdały moje tłumaczenia, że ja naprawdę nie wiem co gdzie i jak się z czym je. Dopiero jakiś pasażer stanął w mojej obronie i nie musiałam dopłacać do i tak już drogiego biletu ($5,60).
6). Jadę dziś znowu autobusem. Panu kierowcy zachciało się siusiu. Zgadnijcie co zrobił:D! Zajechał do McDonalda i poszedł się wysiusiać i przy okazji hamburgera se kupił... A my se poczekaliśmy:)
7.) Tu budynki uczelni są porozrzucane po różnych kątach Auckland. I żeby biedni studenci nie musieli korzystać z komunikacji miejskiej ( i jej przy okazji za bardzo nie obciążać) mają coś takiego jak specjalny bus pod nazwą 'student shuffle'. Oczywiście jest on za darmo dla studentów i nikt inny nie może z niego korzystać Z miłą chęcią pokazałabym takie rozwiązanie ŚlAM-owi.
8.) Wracam ostatnio busem do domu. Moja podróż zwykle trwa jakieś 45 minut. Tym razem trwała ponad godzinę... booo? nie zgadniecie nigdy! Zkomunikowali autobusy! Czekaliśmy na jakiś inny przez 20 minut...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz