piątek, 23 grudnia 2011
czwartek, 22 grudnia 2011
Od dwóch tygodni ciągle sobie mówiłam, dziś napiszę, wiec w końcu piszę!
Ostatnio tyle się dzieje, że nie mam czasu tu w ogóle zaglądać.
Więc, ten egzamin o którym ostatnio pisałam - IELTS - zdaję 7 stycznia. Więc cały wolny czas poświęcam na naukę. Znalazłam w necie książkę ze starymi testami, Stuart mi w pracy ją wydrukował. I teraz ciągle można mnie znaleźć przy biurku rozwiązując testy, pisząc wypracowania i itp. Potem Stuart mi je sprawdza, mówi co jest źle, i muszę napisać jeszcze raz podobny esej tylko bez tych błędów, oczywiście nie mam wglądu do wcześniejszego. Albo robimy 'speaking'. Jednym słowem pomaga mi bardzo. Ale z tego co zauważyłam i co mi Lucia powiedziała, on to lubi. Skoro lubi, to ja z miłą chęcią to wykorzystam. Obydwoje zgodnie stwierdzili, że bez problemu powinnam zdać na wymagane punkty do rekrutacji (zarówno jako pielęgniarka jak i później do wizy rezydenckiej) czyli 7 punktów na 9 możliwych muszę zdobyć. A egzamin składa się z: speaking (mówienie, które wygląda jak dzisiejsza matura, czyli ma się odegrać jakąś scenkę); reading - czytanie ze zrozumieniem, i odpowiadanie na pytania, uzupełnianie gap; listening - czyli puszczają nagranie jakieś i na podstawie tego co usłyszę mam odpowiedzieć na pytania; i writing - czyli coś z czym zawsze mam problemy... JA NIENAWIDZĘ PISAĆ!!! Pamiętam jak w 3 klasie podstawówki miałam problem opisać obrazek w 3 zdaniach i mama musiała mi pomóc. Do dziś mam wstręt do pisania. A tu w dodatku w obcym języku i na jakieś dziwne tematy, np:
'Some governments say how many children a family can hare in their country. They may control the number of children someone has through taxes.
It is sometimes necessary and right for a government to control the population in this way.
Do you agree or disagree?
Give reasons for your answer.'
Czyli po polsku:
'Niektóre państwa mówią ile dzieci powinny mieć rodziny. Kontrolują liczbę urodzeń poprzez nakładanie podatków.
Czy to jest potrzebne i potrzebne dla kraju, aby kontrolować populację w ten sposób.
Zgadzasz się czy nie?
Podaj przykłady, do potwierdzenia Twoje tezy.'
Dodam jeszcze, że na napisanie tego czegoś mam 40 minut, słownie CZTERDZIEŚCI (!!!) minut, i mogę napisać +/- 250 słów
No kurka wodna, AAAA!
Poza tym zajęta byłam robieniem prezentu dla Lucy. Ona stwierdziła kilka tygodni temu, że choinki nie będzie, bo jakby się choinka zapaliła (od kiedy w dobie XXI wieku choinka się może zapalić?!) to wtedy cały dom się zapali, bo tu domy budują z drewna. Więc choinki teoretycznie miało nie być. Ale jak to tak, święta bez choinki?! Wystarczy, że jest gorąco i komary żrą (właśnie jeden mnie ugryzł, ale zaraz potem zabiłam:P). No więc zrobiłam własną choinkę. Z włóczki i drutu. Zdjęcia jeszcze nie wkleję, bo nie mam bombek w postaci Ferreo Roche - ulubionych czekoladek Lucy. Zdjęcie będzie w takim razie osobno. Stuart dostanie papier toaletowy w sudoku - bo uwielbia je rozwiązywać, tak dla relaksu.
OGŁOSZENIA PARAFIALNE:
Ogłaszam że, nagrodę za najlepszy pomysł na prezent dla Vinniego otrzymuje TJ2. Niebawem oczekuj jakiejś przesyłki z NZ;).
Osobom, które pofatygowały się na pocztę, aby wysłać mi chociaż kartkę świąteczną, bardzo dziękuję! Nie spodziewałam się tego w zupełności (a nie mówiąc o pieniążkach na koncie - za które jeszcze bardziej dziękuję, a których jeszcze bardziej się nie spodziewałam!). Zawsze to coś lepszego niż dostanie kartki drogą e-mailową...
Wszystkim czytającym tego bloga, życzę: dużo śniegu - ciągle widzę jak marudzicie na fb, jak to zima i święta bez śniegu... A co ja mam powiedzieć?! W moim przypadku śnieg będzie zastąpiony przez piasek;); dużo prezentów pod choinką i dużo makówek! (tego chyba Wam najbardziej zazdroszczę, ja tutaj nie umiałam nigdzie maku znaleźć...) A tak poza tym to WESOŁYCH ŚWIĄT!
Więc, ten egzamin o którym ostatnio pisałam - IELTS - zdaję 7 stycznia. Więc cały wolny czas poświęcam na naukę. Znalazłam w necie książkę ze starymi testami, Stuart mi w pracy ją wydrukował. I teraz ciągle można mnie znaleźć przy biurku rozwiązując testy, pisząc wypracowania i itp. Potem Stuart mi je sprawdza, mówi co jest źle, i muszę napisać jeszcze raz podobny esej tylko bez tych błędów, oczywiście nie mam wglądu do wcześniejszego. Albo robimy 'speaking'. Jednym słowem pomaga mi bardzo. Ale z tego co zauważyłam i co mi Lucia powiedziała, on to lubi. Skoro lubi, to ja z miłą chęcią to wykorzystam. Obydwoje zgodnie stwierdzili, że bez problemu powinnam zdać na wymagane punkty do rekrutacji (zarówno jako pielęgniarka jak i później do wizy rezydenckiej) czyli 7 punktów na 9 możliwych muszę zdobyć. A egzamin składa się z: speaking (mówienie, które wygląda jak dzisiejsza matura, czyli ma się odegrać jakąś scenkę); reading - czytanie ze zrozumieniem, i odpowiadanie na pytania, uzupełnianie gap; listening - czyli puszczają nagranie jakieś i na podstawie tego co usłyszę mam odpowiedzieć na pytania; i writing - czyli coś z czym zawsze mam problemy... JA NIENAWIDZĘ PISAĆ!!! Pamiętam jak w 3 klasie podstawówki miałam problem opisać obrazek w 3 zdaniach i mama musiała mi pomóc. Do dziś mam wstręt do pisania. A tu w dodatku w obcym języku i na jakieś dziwne tematy, np:
'Some governments say how many children a family can hare in their country. They may control the number of children someone has through taxes.
It is sometimes necessary and right for a government to control the population in this way.
Do you agree or disagree?
Give reasons for your answer.'
Czyli po polsku:
'Niektóre państwa mówią ile dzieci powinny mieć rodziny. Kontrolują liczbę urodzeń poprzez nakładanie podatków.
Czy to jest potrzebne i potrzebne dla kraju, aby kontrolować populację w ten sposób.
Zgadzasz się czy nie?
Podaj przykłady, do potwierdzenia Twoje tezy.'
Dodam jeszcze, że na napisanie tego czegoś mam 40 minut, słownie CZTERDZIEŚCI (!!!) minut, i mogę napisać +/- 250 słów
No kurka wodna, AAAA!
Poza tym zajęta byłam robieniem prezentu dla Lucy. Ona stwierdziła kilka tygodni temu, że choinki nie będzie, bo jakby się choinka zapaliła (od kiedy w dobie XXI wieku choinka się może zapalić?!) to wtedy cały dom się zapali, bo tu domy budują z drewna. Więc choinki teoretycznie miało nie być. Ale jak to tak, święta bez choinki?! Wystarczy, że jest gorąco i komary żrą (właśnie jeden mnie ugryzł, ale zaraz potem zabiłam:P). No więc zrobiłam własną choinkę. Z włóczki i drutu. Zdjęcia jeszcze nie wkleję, bo nie mam bombek w postaci Ferreo Roche - ulubionych czekoladek Lucy. Zdjęcie będzie w takim razie osobno. Stuart dostanie papier toaletowy w sudoku - bo uwielbia je rozwiązywać, tak dla relaksu.
OGŁOSZENIA PARAFIALNE:
Ogłaszam że, nagrodę za najlepszy pomysł na prezent dla Vinniego otrzymuje TJ2. Niebawem oczekuj jakiejś przesyłki z NZ;).
Osobom, które pofatygowały się na pocztę, aby wysłać mi chociaż kartkę świąteczną, bardzo dziękuję! Nie spodziewałam się tego w zupełności (a nie mówiąc o pieniążkach na koncie - za które jeszcze bardziej dziękuję, a których jeszcze bardziej się nie spodziewałam!). Zawsze to coś lepszego niż dostanie kartki drogą e-mailową...
Wszystkim czytającym tego bloga, życzę: dużo śniegu - ciągle widzę jak marudzicie na fb, jak to zima i święta bez śniegu... A co ja mam powiedzieć?! W moim przypadku śnieg będzie zastąpiony przez piasek;); dużo prezentów pod choinką i dużo makówek! (tego chyba Wam najbardziej zazdroszczę, ja tutaj nie umiałam nigdzie maku znaleźć...) A tak poza tym to WESOŁYCH ŚWIĄT!
wtorek, 13 grudnia 2011
No więc tak:
trochę najświeższych wiadomości:
W sobotę Własna, Prywatna, Najukochańsza Rodzicielka odebrała mój dyplom. No bo oczywiście były problemy. Aaaa, jak ja nienawidzę pań w dziekanacie. Choć niekiedy są miłe to i tak wszystko trwa wiecznie. I w sumie w moim przypadku to chyba nie jest wina pań z dziekanatu uni który skończyłam, tylko pań z Śląskiej Akadami Medycznej. (Dla nie wtajemniczonych, zaczęłam studia na jednym uni, a skończyłam na innym.) Nie dało się wyciągnąć z ŚLAM-u niektórych informacji, które były potrzebne do wypisania suplementu dyplomu. Informacji takich jak punkty ECTS. Przez 3 lata studiowania tam, nikt nam nigdy nie wystawiał tych punktów. Do dnia dzisiejszego nie wiem czemu służą. Wiem tylko tyle, że to jest jakaś międzynarodowa punktacja. Skoro międzynarodowa - to mi tu w NZ jest potrzebna! Po ponad dwóch miesiącach wiecznego dzwonienia na uczelnie, Matula się dowiedziała, że wersja polska jest gotowa. To teraz oni się mogą zabrać za wersję angielską. Z tym problemem, że wersję angielską nie robi dziekanat tylko ktoś tam inny. I znowu ta babka miała podobny problem. Ale obiecała mamie zrobić to w trybie natychmiastowym. Ona się wywiązała z umowy. Tylko teraz dziekan zapomniał zabrać pieczątki skądś tam i znowu się wszystko przesunęło. Ale kochana Pani z biura spraw zagranicznych (którzy wystawiają owy dyplom) obiecała, że zabierze mój dyplom, pojedzie tam gdzie Dziekan zostawił pieczątkę i podbije to. Więc w ciągu tygodnia dostałam angielską wersję też. W sobotę TJ2 zeskanował wszystko (DZIĘKI!) i przesłał na mejla. Stuart w poniedziałek wydrukował w pracy (i nawet zbindował!). Więc dziś mogłam uderzyć do najbliższego szpitala, który się zwie Midllemore Hospital, i jest dość blisko mnie. Tam się dowiedziałam że:
- jeżeli chcę: być wolontariuszem, odbyć u nich staż, czy pracować to siak czy owak muszę się zarejestrować w tutejszej izbie pielęgniarskiej.
-żeby się zarejestrować, muszę zdać cholerny test z angielskiego, zwący się IELTS. I dostać powyżej 7 punktów.
-jak zdam test, muszę wysłać mój dyplom do Wellington, w celu jego weryfikacji. Z tego co się dowiedziałam ze licencjat u nich to już jest bardzo dużo, więc żadnych problemów z tym nie będzie (dostałam to potwierdzenie z dwóch źródeł - szpital i immigration office). W sumie w NZ jest jakiś dziwny sposób nauki, że po LO jak się idzie na studia to się robi level'e - czyli poziomy. I każdy poziom pozwala Ci robić coś więcej i dostać więcej pieniążków w pracy.
-jak się już zarejestruję, mogę bez problemów (nie mając jeszcze pracy!) ubiegać się o Residence Visa, czyli coś co bez problemów pozwala na zostanie w NZ. W sumie bym miała takie same prawa jak kiwusi. Jest jeden minus. To cholernie dużo kosztuje ($2000).
No więc to jest moje przyszłe zajęcie... Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Dla odstresowania poszłam dziś z Vinny'm do kina na Puss In The Boots, czyli Kot w Butach. Ależ się uśmiałam. Film warty zobaczenia. Nawet Vinny, który nie lubi filmów animowanych, stwierdził, że nieźle się uśmiał:)
Tu się teraz zaczynają wakacje letnie dla dzieciaków i mój kochany basen zaczyna pękać w szwach. ;(
P.S. Ogłaszam konkurs. Jak ktoś wymyśli coś ciekawego co kupić Vinny'emu na święta, to najciekawszy pomysł dostanie nagrodę. Burza mózgów już się odbyła z dwoma osobami i dalej zero ciekawych pomysłów. :( a święta tuż tuż :(
W sobotę Własna, Prywatna, Najukochańsza Rodzicielka odebrała mój dyplom. No bo oczywiście były problemy. Aaaa, jak ja nienawidzę pań w dziekanacie. Choć niekiedy są miłe to i tak wszystko trwa wiecznie. I w sumie w moim przypadku to chyba nie jest wina pań z dziekanatu uni który skończyłam, tylko pań z Śląskiej Akadami Medycznej. (Dla nie wtajemniczonych, zaczęłam studia na jednym uni, a skończyłam na innym.) Nie dało się wyciągnąć z ŚLAM-u niektórych informacji, które były potrzebne do wypisania suplementu dyplomu. Informacji takich jak punkty ECTS. Przez 3 lata studiowania tam, nikt nam nigdy nie wystawiał tych punktów. Do dnia dzisiejszego nie wiem czemu służą. Wiem tylko tyle, że to jest jakaś międzynarodowa punktacja. Skoro międzynarodowa - to mi tu w NZ jest potrzebna! Po ponad dwóch miesiącach wiecznego dzwonienia na uczelnie, Matula się dowiedziała, że wersja polska jest gotowa. To teraz oni się mogą zabrać za wersję angielską. Z tym problemem, że wersję angielską nie robi dziekanat tylko ktoś tam inny. I znowu ta babka miała podobny problem. Ale obiecała mamie zrobić to w trybie natychmiastowym. Ona się wywiązała z umowy. Tylko teraz dziekan zapomniał zabrać pieczątki skądś tam i znowu się wszystko przesunęło. Ale kochana Pani z biura spraw zagranicznych (którzy wystawiają owy dyplom) obiecała, że zabierze mój dyplom, pojedzie tam gdzie Dziekan zostawił pieczątkę i podbije to. Więc w ciągu tygodnia dostałam angielską wersję też. W sobotę TJ2 zeskanował wszystko (DZIĘKI!) i przesłał na mejla. Stuart w poniedziałek wydrukował w pracy (i nawet zbindował!). Więc dziś mogłam uderzyć do najbliższego szpitala, który się zwie Midllemore Hospital, i jest dość blisko mnie. Tam się dowiedziałam że:
- jeżeli chcę: być wolontariuszem, odbyć u nich staż, czy pracować to siak czy owak muszę się zarejestrować w tutejszej izbie pielęgniarskiej.
-żeby się zarejestrować, muszę zdać cholerny test z angielskiego, zwący się IELTS. I dostać powyżej 7 punktów.
-jak zdam test, muszę wysłać mój dyplom do Wellington, w celu jego weryfikacji. Z tego co się dowiedziałam ze licencjat u nich to już jest bardzo dużo, więc żadnych problemów z tym nie będzie (dostałam to potwierdzenie z dwóch źródeł - szpital i immigration office). W sumie w NZ jest jakiś dziwny sposób nauki, że po LO jak się idzie na studia to się robi level'e - czyli poziomy. I każdy poziom pozwala Ci robić coś więcej i dostać więcej pieniążków w pracy.
-jak się już zarejestruję, mogę bez problemów (nie mając jeszcze pracy!) ubiegać się o Residence Visa, czyli coś co bez problemów pozwala na zostanie w NZ. W sumie bym miała takie same prawa jak kiwusi. Jest jeden minus. To cholernie dużo kosztuje ($2000).
No więc to jest moje przyszłe zajęcie... Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Dla odstresowania poszłam dziś z Vinny'm do kina na Puss In The Boots, czyli Kot w Butach. Ależ się uśmiałam. Film warty zobaczenia. Nawet Vinny, który nie lubi filmów animowanych, stwierdził, że nieźle się uśmiał:)
Tu się teraz zaczynają wakacje letnie dla dzieciaków i mój kochany basen zaczyna pękać w szwach. ;(
P.S. Ogłaszam konkurs. Jak ktoś wymyśli coś ciekawego co kupić Vinny'emu na święta, to najciekawszy pomysł dostanie nagrodę. Burza mózgów już się odbyła z dwoma osobami i dalej zero ciekawych pomysłów. :( a święta tuż tuż :(
środa, 7 grudnia 2011
sukienka + wiatr = Marline Monroe, druga część postu dla ludzi o mocnych nerwach
Dziś był kolejny zwariowany dzień z Vinnym. Tym razem to on wymyślał, gdzie idziemy, co robimy. Więc pojechaliśmy na kolejny wymarły wulkan nazwany One Tree Hill. Wbrew temu co nazwa sugeruje jest tam trochę więcej drzewek. Ale nie o tym dziś chcę pisać. Co za cholerstwo mnie dziś podkusiło aby ubrać sukienkę?! Wiało na tym hill'u jak w kieleckim. Ledwo co wysiadłam z samochodu, puffff wiatr zrobił, i sukienkę podwiało do góry. Nie wiedziałam czy ratować przód, tył czy jak. Ratowałam przód no i wyglądałam jak Marline Monroe na jej sławnym zdjęciu.
Druga część postu:
Potem pojechaliśmy do centrum handlowego. Nie wiem czy wspominałam Wam, większość mam bobasów tu jest w wieku poniżej 23 lat. Mi się to w głowie nie mieści. No i się rozwinęła rozmowa pomiędzy Vinnym a mną. Jemu też to się w głowie nie mieści. Nie mając wykształcenia, pracy, pieniędzy mięć dzieci. I zwykle w wieku 23 lat ma się już przynajmniej dwójkę. Problem polega na tym, że te dziewczyny w większości przypadków nie znają nawet imienia ojca. Zwykle to jest one night stand na dyskotece i zero zabezpieczenia. O założeniu prezerwatywy w takim momencie się nie myśli, w sumie powinnam powiedzieć nie w takim momencie tylko w takim upojeniu alkoholowym. Ale przecież nie ciągle te dziewczyny są upite. Mogą brać pigułki antykoncepcyjne. To na pewno uchroniło by je od ciąży, tylko od ciąży w sumie. W dodatku tu w NZ, wszystkie środki antykoncepcyjne są za darmo. Wspominając o tabletkach Vinniemu, ten się zdziwił, i się spytał co to jest. On w życiu nie słyszał o tym i się dziwił, po co brać tabletki co dzień, skoro się seksu nie uprawiało. Ojj trudno było mi mu to wytłumaczyć.
Dziś Stuart znowu jest na delegacji w Wellington. Więc dwie baby zostały same. Jak już kiedyś wspominałam tu jest baaaaaardzo dużo różnych żyjątek z czułkami. Bleeee ohydztwo. No i właśnie coś takiego znalazłyśmy przed chwilką. Pisku narobiłyśmy co niemiara. Oczywiście stwór ów nie żyje już. Lucia mnie pocieszyła, że w lecie tego będzie kilkanaście razy więcej. Jak znajdę coś takiego jeszcze 3 razy, nie ma, pakuję się i wracam do pl! Tam przynajmniej nie ma aż tyle tego, i nie są, aż tak wielkie.
Druga część postu:
Potem pojechaliśmy do centrum handlowego. Nie wiem czy wspominałam Wam, większość mam bobasów tu jest w wieku poniżej 23 lat. Mi się to w głowie nie mieści. No i się rozwinęła rozmowa pomiędzy Vinnym a mną. Jemu też to się w głowie nie mieści. Nie mając wykształcenia, pracy, pieniędzy mięć dzieci. I zwykle w wieku 23 lat ma się już przynajmniej dwójkę. Problem polega na tym, że te dziewczyny w większości przypadków nie znają nawet imienia ojca. Zwykle to jest one night stand na dyskotece i zero zabezpieczenia. O założeniu prezerwatywy w takim momencie się nie myśli, w sumie powinnam powiedzieć nie w takim momencie tylko w takim upojeniu alkoholowym. Ale przecież nie ciągle te dziewczyny są upite. Mogą brać pigułki antykoncepcyjne. To na pewno uchroniło by je od ciąży, tylko od ciąży w sumie. W dodatku tu w NZ, wszystkie środki antykoncepcyjne są za darmo. Wspominając o tabletkach Vinniemu, ten się zdziwił, i się spytał co to jest. On w życiu nie słyszał o tym i się dziwił, po co brać tabletki co dzień, skoro się seksu nie uprawiało. Ojj trudno było mi mu to wytłumaczyć.
Dziś Stuart znowu jest na delegacji w Wellington. Więc dwie baby zostały same. Jak już kiedyś wspominałam tu jest baaaaaardzo dużo różnych żyjątek z czułkami. Bleeee ohydztwo. No i właśnie coś takiego znalazłyśmy przed chwilką. Pisku narobiłyśmy co niemiara. Oczywiście stwór ów nie żyje już. Lucia mnie pocieszyła, że w lecie tego będzie kilkanaście razy więcej. Jak znajdę coś takiego jeszcze 3 razy, nie ma, pakuję się i wracam do pl! Tam przynajmniej nie ma aż tyle tego, i nie są, aż tak wielkie.
czwartek, 1 grudnia 2011
Polish Heritage Trust Museum
No więc tym razem była moja kolej na wymyślenie gdzie jedziemy z Vinnym. No i po długich przemyśleniach, wertowaniu kilku przewodników, znalazłam! Muzeum Polskie, ha! Myślałam, że dla niego to będzie coś ciekawego, bo jak po drodze gadaliśmy o Polsce, wyszło na jaw, że nie ma pojęcia gdzie leży PL, gdzieś w Europie. Jakie to jest typowe. No więc znaleźliśmy się w muzeum. Dotychczas sądziłam, że o Polsce to wiem chyba wszystko, i niczym muzeum mnie nie zaskoczy - w szczególności muzeum, które znajduje się po drugiej stronie globu i nie jest w szczególności bogate, a jednak zaskoczyło. Czy wiecie (no, dobra Ujeczku, Ty na pewno wiesz), że po Drugiej Wojnie Światowej, 12 tys. dzieci sybiraków, dzieci które nie mogły wrócić do kraju, zostało rozdzielone pomiędzy Meksyk, Indie, Południową Afrykę i NZ? Zostali tu wywiezieni, ponieważ nie mogli wrócić do PL, a rządy tych krajów zaoferowały im pomoc. Vinny się dowiedział, o naszym polskim Papieżu, o holokauście, (o drugiej wojnie światowej słyszał, nawet się pochwalił, że jego dziadek i wujek walczyli po stronie aliantów). Śmiał się gdy opowiedziałam mu o czasach PRL-u, a w sumie nie ja tylko babka, które pracuje w tymże muzeum. Nie umiał uwierzyć, że w sklepach niczego nie było, a jak już chciało się coś kupić to trzeba było mieć specjalną karteczkę. No i jak nie wystarczyło papieru toaletowego to się podcierano gazetą. Że jak chciało się kupić alkohol to dopiero po 13 można było. Dla niego wydaje się to kosmiczne :P
Muszę zabrać tam Stuarta i Luci.
Muszę zabrać tam Stuarta i Luci.
Subskrybuj:
Posty (Atom)