DOSTAŁAM WIZĘ PRACOWNICZĄ! (zrobiłabym więcej wykrzykników, ale co niektórzy z Was mają teorię że ilość jest wprost proporcjonalna do głupoty osoby piszącej. Więc pozostanę przy jednym:P)
Więc mam wizę, mam pracę i mam nowe mieszkanko! Zaczynam samodzielne życie;)! Oczywiście samodzielnie życie rozpoczynam tak jak się powinno czyli od imprezy:D Pierwszej nocy nie spędzę w swoimi łóżku nawet, bo imprezowy czas zacząć;)
C.D ostatniego postu.
Mówiłam Wam o pracy... i że teoretycznie dziś miałam ja rozpocząć. Niestety nie rozpoczęłam, bo... Bo nie dostałam wizy. Bo? Bo w medycznej karcie wpisałam, że cierpię na migrenę. Prosili o szczerość to szczerość dostali. Niestety szczerość się nie opłaciła, bo immigration wysłało gdzieś tam (czyli do jakiś tam lekarzy) moje papiery z powodu tej cholernej migreny. No i się wszystko przeciągnęło. Dziś dostałam mejla, że wizę mi szczęśliwie przyznali. No i po choinkę jasną wysyłali papiery gdzieś tam?! Migreny nie da się zbadać, na żadnym rezonansie, tomografii, eeg nic nie wyjdzie. Nieważne. Grunt, że dostałam ją;)
W międzyczasie szukałam mieszkanka... i tu jest całe multum ciekawych anegdotek.
Rozglądałam się za czymś takim jak flatmates. Dla niewtajemniczonych już tłumaczę. Ludzie ogłaszają się na takim czymś podobnym do naszego allegro. Ogłoszeń jest tysiące. Sama wysłałam chyba z 25 esów, na połowę dostałam odpowiedź. Do spotkania może doszło z 10 osobnikami. Opiszę tylko te najciekawsze okazy.
1) pokoik miał być w jednej z dzielnic Auckland, ale tych bliższych niż moje zadupie. Podjechałam tam z Natalią. Jak ja wchodziłam na teren posesji to akurat jakiś gostek wychodził. Ani me ani be ani kukuryku (btw. Tu jest ogólnie przyjęte, że wszystkim się mówi 'cześć'. Tak jak u nas w górach. A nawet się dodaje 'jak się masz'.). No dobra. Pukamy do drzwi. Po kilku sekundach drzwi otwiera nam Chinka w szlafroku (była 16) i mówi, że musimy wybaczyć jej wygląd ale wymiotuje dalej niż widzi. No okej nie ma problemu. Szybki rekonesans. Patrzę do kuchni. Jakiś dwóch chinków robi obiad. I znowu ani be ani me ani pocałuj mnie w dupę. Oooo nie! Ja z takim niemrawym towarzystwem mieszkać nie będę.
2) tym razem kiwus. Ale trochę stary. Niby teoretycznie mieszkał z dziewczyną, ale dziewczyny nie widziałam. Trochę za bardzo nachalny, dosłownie we wszystkim.
3) znowu skośnoocy. Znowu Chinek (tak mamo wiem, że się mówi chińczyk, ale ja mówię chinek - nie musisz mi wytykać tego błędu). To już było dosłowne przegięcie. W mieszkanku 5x5 chyba mieszkało z 65464528372394867239874 ludzi. W sumie nie wiem ilu mieszkało, bo jak się zapytałam ile ludzi tu mieszka, to mnie nie rozumiał. Po łóżkach wnioskuję, że mniej więcej taka liczba. A jak się zapytałam ile już jest w nz, to mi odpowiedział trochę miesięcy, wystękane z wielkim trudem. Uciekłam stamtąd szybciej niż się weszłam.
4) Szkot i Kolumbijka. Myślałam, że to jest to. Spędziłam z nimi chyba 40 minut na miłej pogawędce. Stwierdzili, że mnie polubili i że mogę się wprowadzać. To mówię, że ja bym chciała się tak wprowadzić 5 kwietnia, ale jak im zależy na już to 31 marzec też by wchodził w rachubę. Stwierdzili, że przegadają sprawę i dadzą mi w czwartek wieczorem znać. Dziś jest wtorek. I dalej cisza.
Spytacie się, gdzie w końcu wyląduję. A otóż, u kolegi który chodził ze mną oglądać te pokoje. Bo tak chodzi ze mną i chodzi, ja się wkurzam i zaczynam marudzić, że chyba będzie mi dane wylądować pod mostem na jakiś czas (bo moja 'rodzinka' wyjeżdża na święta gdzieś tam i jak bukowali bilety to myśleli, że mnie już w tym czasie dawno tu nie będzie.). A tu naraz objawienie. Koledze się skojarzyło, że on ma jeden pokój wolny i się mogę do niego wprowadzić. Co też właśnie uczynię:D
Więc pracę mam, wizę mam, nowy domek też mam. Więc nastaje czas wolności!
Z tego wszystkiego wynika, że prawdopodobnie to jest ostatni post z Freyberg ave.
Elo elo, 3,2,0!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz