No dobra od początku!
Podróż do Wawy, bez zakłóceń – opisywać chyba nie musze, chyba każdy jechał pociągiem:P
Wawa – Paryż, to był zwykły mały samolocik z porównaniu z tym co mnie czekało za kilka godzin! Przyleciałam na CDG, idiotyczniejszego, międzynarodowego lotniska chyba na świecie nie ma! Wygląda tak jakby dwa lotnika połączono w jedno… a pomiędzy jednym a drugim terminalem biegnie ZWYCZAJNA dwupasmówka! Przedostanie się z jednego terminala na drugi zajmuje całe wieki… Dzięki Bogu istnieje pociąg między tymi terminalami. Przedostanie się na ten drugi terminal to był tylko początek wszystkiego co działo się potem. Jak kupowałam bilet to dostałam elektroniczny, przy czym było powiedziane, że karty pokładowe dostanę na Okęciu. Na Okęciu się dowiedziałam, że kartę owszem dostanę, ale tylko na lot WAW-CDG. O resztę mam się starać na następnych lotniskach. Wróćmy do tego nieszczęsnego Paryża, dostałam się już na mój terminal 2E szukam miejsca gdzie mogę dostać kartę pokładową. Ufff! Znalazłam! Grzecznie czekam w kolejce, w końcu moja kolej , podchodzę do babki, a tu co się okazuje?! ŻE WG PAŃ W OKIENKU POLSKA NIE JEST W UNI I POTRZEBUJE WIZĘ. Tak jak kiedyś moja szanowna kuzynka (pozdrawiam) walczyła z Japońcami o dostęp Polski do morza, to ja dzielnie walczyłam o przynależność do UE! Bo gdyby Pl nie było w Unii potrzebuje wizę do Korei Południowej, nawet gdy tylko lecę tranzytem i nosa spoza lotniska nie wyciągam… ehhh, jeszcze raz ktoś spróbuje mi powiedzieć, że Unia jest do d. to uduszę z Nowej Zelandii! Tłumaczenie Pani zajęło mi dobre 30 minut, a na paszporcie jak byk widnieje napis UNIA EUROPEJSKA, RZECZPOSPOLITA POLSKA. Ale suma końców na produkowaniu się tylko skończyłoJ Nawet Pani powiedziałam, że ich szanowny Pan Prezydent dziś leciał do PL, bo mamy prezydencję. Jacy oni mądrzy są.. Kuna fuck. I to było powodem, że nie zjawiłam się na gg/fb/blogu, nie było czasu! Kartę pokładową dostałam, ba! Nawet tą z ICN (Seul) do AKL:D Wsiadam spokojnie do tego potwora, małą wieś bez problemu by się tu pomieściło… Ludzie wchodzą i wchodzą i końca nie widać, i tak jak mieliśmy wylecieć o 21, wylecieliśmy z 30 minutowym opóźnieniem. No i lecimy, i lecimy i tu też końca nie widać. Dobrze, że komputer pokładowy pokazuje ile jeszcze kilometrów pozostaje do celu. Przynajmniej widać, że się przemieszczamy a nie stoimy w miejscu… Co jakiś czas zerkałam, gdzie jesteśmy, nad czym lecimy, z jaką prędkością, w przerwach pomiędzy spaniem, bo tak mniej więcej co 40 minut się budziłam zmienić pozycję. Wiercić za bardzo się nie dało, bo po prawej facet po lewej facet, różnica pomiędzy nimi była tylko taka, że jeden miał skośne oczy a drugi był Niemcem. Trochę sobie pogadaliśmy pomiędzy drzemkami. No i w końcu podali śniadanko, aaaaaaaaaaa! Zapomniałam dodać, że kolacja też była. Do wyboru było Czingczanczłong albo beff. Oczywiście, że wybrałam wołowinkę. Chcę jeszcze żyć! Wołowinka dośyć smaczna była, jak spoglądałam na sąsiadów i ich Czingczanczłong, to też dość znośnie wyglądało.
Seul. Wylądowaliśmy w końcu po 10 godzinach i 50 minutach lotu. I znowu wypatruję napisu tranzyt, ooo jest! Idę. Tym razem pewna, że żadnych przygód nie będę mieć, bilet pokładowy mam przecież. Idę do gejta, trzeba podładować i laptopa i komórkę, napisałam esa do mamy, że doleciałam, (a Szanowna Rodzicielka, nawet nie raczyła odpisać, a feeee! Tak się nie robi!). I w tym momencie, gdy napisałam, że żadnych problemów nie mam, słyszę z głośników : Natalia Szszszoooooooooooooooo (dalej tego nie powtórzę, za trudne jak dla mnie) from Poland proszona jest do gejtu. No to podchodzę. I zaś ta sama historyjka co w CDG. Ludzie kurde nauczcie się w końcu geografio-historii! W szczególności jak pracujecie na takim stanowisku. No i teraz siedzę w samolocie już do Auckland, obok mnie puste miejsce, ufff! Wyśpię się, po prawej puste miejsce, po lewej oknoJ To co Talusie lubią najbardziej, czyli rozpychanie się i wiercenie moje nie będzie nikomu przeszkadzało. W ogóle dziwaczne uczucie. Zegarek na ręce mówi jeszcze europejski czas, czyli 12 w południe a za oknem cima! Rozdają kolację i zaraz nynki! Właśnie lecę 995 km/h, 10056 m nad ziemią a do celu mam 8404 km i jest 19 czasu lokalnego, tylko kuna fuck, który czas jest lokalny?! Polski, Seulsku czy Aucklandzki?! Dziwaczne uczucie, w ciągu jednej minuty masz kilka czasów. Do wyboru do koloru. I lecę nad ocenem, gdzieś tam! Zdjęcie zaraz zrobię i wstawię, żebyście też mieli pojęcie jak to wygląda. Dobra koniec tego pisania! Kolacją idzie! Tym razem wybiorę to Czingczanczłong! Mam nadzieję, że się nie otruję. Aaaa! Właśnie! Korzystając z okazji, chciałabym podziękować serdecznie ze życzenia urodziowo-lotowe:D Już za Wami tęsknię, ale nadal nie wierzę, że za godzin 10 będę w moim wymarzonym Auckland! Bużkam!
Mały Update! Jeżeli Koreaniec, Chińczyk czy Japoniec, w sumie jeden kit, ktoś kto ma skośne oczy mówi, że danie nie jest w ogóle ostre, nie wierzcie mu! Jest piekielnie ostre. Na szczęście stewardessa się zlitowała nade mną widząc jak się zmuszam do jedzenia i dała poczciwą wołowinkęJ Więc buch jest pełny! I może iść spać, choć w Polsce jest 12:30 w południe! Dobranoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz