poniedziałek, 5 września 2011

Początki nie zawsze muszą być trudne

No i się stało! Założyłam bloga, żeby już nikt z Was nie marudził, abym mu opowiedziała co u mnie i jakim cudem dostałam się do Nowej Zelandii. Ale od początku (zawsze mi każdy marudzi, że opowiadam wszystko od środka poprzez koniec dochodząc do początku). A co mi tam! Chociaż raz będzie poprawnie!

Jak każdą dobrą opowieść powinnam rozpocząć od słów Once Upon Time bądź Za górami, za lasami...

Aleeee nieee, To by nie było po Talusiowemu;)

W czerwcu podczas rozmowy na skejpie pewna dziewczyna (pozdrawiam:)) zmusiła mnie do wymyślenia co chcę robić po studiach, no i się zaczęło główkowanie... pracować i siedzieć na dupie? nie-eee to nie dla mnie, muszę gdzieś wylecieć. Tak więc odświeżyłam na nowo mój profil na jednym z portali szukających AuPair. Bo to chyba najłatwiejszy sposób znalezienia i pracy i dachu nad głową. Moim celem była Nowa Zelandia. Tak to ten kraj na drugim krańcu świata, jak to moja Matula ma w zwyczaju mówić;) Po dniach 3 (!!!) odezwała się rodzinka z Auckland, takich dziadków, mówią, że potrzebują kogoś w rodzaju dobrej wnusi, która ogarnie dom, posiedzi trochę z babką, gdy facet jest w pracy, ot co! A w zamian dostanę pokój, własną łazienkę, buch zawsze pełny i kieszonkowe, nie duże ale zawsze jest, a przecież mogę znaleźć dodatkowa pracę, czyli dodatkowe pieniążki. Po kilku telefonach i mejlach powiedzieliśmy sobie sakramentalne tak. Pozostało kupić bilet... Bilet też wpadł w moje ręce z nieba (o dzięki!). I takim o to sposobem 29 września, w dniu swoich urodzin siedzę w samolocie na 'drugi kraniec świata'.

Lot dość długi, bo 28 godzinny. Przez Paryż i Seul. Tak więc o 16:15 mam samolot z Wawy do Paryża, dwie godziny na przemieszczenie się z jednego terminala na drugi, i o 21 lot do Seulu. Lot trwa 10:50 godziny, na miejscu jestem o 7:50 rano polskiego czasu. Znowu dwie godziny na przesiadkę i znowu 11 godzinny lot! Potem trudna przeprawa z panem w okienku na lotnisku w Auckland pieczątka i wielki napis (tak słyszałam) WELCOME IN AUCKLAND. Amen! Tak więc w piątek o 22 będę w Auckland;) 3majcie kciuki żeby się udało z panem w okienku;)


A mój lot będzie wyglądał tak: 


To na tyle Hasta La Vista Bejbe! Pewnie następna notka będzie na lotnisku w Paryżu bo mają darmowego wifulca;)

p.s. skrót JAFA właśnie znaczy Just Another Friendly/Fucking* Aukclander

*odpowiednie skreślić

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz