czwartek, 22 grudnia 2011

Od dwóch tygodni ciągle sobie mówiłam, dziś napiszę, wiec w końcu piszę!

Ostatnio tyle się dzieje, że nie mam czasu tu w ogóle zaglądać.

Więc, ten egzamin o którym ostatnio pisałam - IELTS - zdaję 7 stycznia. Więc cały wolny czas poświęcam na naukę. Znalazłam w necie książkę ze starymi testami, Stuart mi w pracy ją wydrukował. I teraz ciągle można mnie znaleźć przy biurku rozwiązując testy, pisząc wypracowania i itp. Potem Stuart mi je sprawdza, mówi co jest źle, i muszę napisać jeszcze raz podobny esej tylko bez tych błędów, oczywiście nie mam wglądu do wcześniejszego. Albo robimy 'speaking'. Jednym słowem pomaga mi bardzo. Ale z tego co zauważyłam i co mi Lucia powiedziała, on to lubi. Skoro lubi, to ja z miłą chęcią to wykorzystam. Obydwoje zgodnie stwierdzili, że bez problemu powinnam zdać na wymagane punkty do rekrutacji (zarówno jako pielęgniarka jak i później do wizy rezydenckiej) czyli 7 punktów na 9 możliwych muszę zdobyć. A egzamin składa się z: speaking (mówienie, które wygląda jak dzisiejsza matura, czyli ma się odegrać jakąś scenkę); reading - czytanie ze zrozumieniem, i odpowiadanie na pytania, uzupełnianie gap; listening - czyli puszczają nagranie jakieś i na podstawie tego co usłyszę mam odpowiedzieć na pytania; i writing - czyli coś z czym zawsze mam problemy... JA NIENAWIDZĘ PISAĆ!!! Pamiętam jak w 3 klasie podstawówki miałam problem opisać obrazek w 3 zdaniach i mama musiała mi pomóc. Do dziś mam wstręt do pisania. A tu w dodatku w obcym języku i na jakieś dziwne tematy, np:
   'Some governments say how many children a family can hare in their country. They may control the number of children someone has through taxes.
It is sometimes necessary and right for a government to control the population in this way.
Do you agree or disagree?
Give reasons for your answer.'
Czyli po polsku:
   'Niektóre państwa mówią ile dzieci powinny mieć rodziny. Kontrolują liczbę urodzeń poprzez nakładanie podatków.
Czy to jest potrzebne i potrzebne dla kraju, aby kontrolować populację w ten sposób.
Zgadzasz się czy nie?
Podaj przykłady, do potwierdzenia Twoje tezy.'

Dodam jeszcze, że na napisanie tego czegoś mam 40 minut, słownie CZTERDZIEŚCI (!!!) minut, i mogę napisać +/- 250 słów
No kurka wodna, AAAA!

Poza tym zajęta byłam robieniem prezentu dla Lucy. Ona stwierdziła kilka tygodni temu, że choinki nie będzie, bo jakby się choinka zapaliła (od kiedy w dobie XXI wieku choinka się może zapalić?!) to wtedy cały dom się zapali, bo tu domy budują z drewna. Więc choinki teoretycznie miało nie być. Ale jak to tak, święta bez choinki?! Wystarczy, że jest gorąco i komary żrą (właśnie jeden mnie ugryzł, ale zaraz potem zabiłam:P). No więc zrobiłam własną choinkę. Z włóczki i drutu. Zdjęcia jeszcze nie wkleję, bo nie mam bombek w postaci Ferreo Roche - ulubionych czekoladek Lucy. Zdjęcie będzie w takim razie osobno. Stuart dostanie papier toaletowy w sudoku - bo uwielbia je rozwiązywać, tak dla relaksu.


OGŁOSZENIA PARAFIALNE:

Ogłaszam że, nagrodę za najlepszy pomysł na prezent dla Vinniego otrzymuje TJ2. Niebawem oczekuj jakiejś przesyłki z NZ;).

Osobom, które pofatygowały się na pocztę, aby wysłać mi chociaż kartkę świąteczną, bardzo dziękuję! Nie spodziewałam się tego w zupełności (a nie mówiąc o pieniążkach na koncie - za które jeszcze bardziej dziękuję, a których jeszcze bardziej się nie spodziewałam!). Zawsze to coś lepszego niż dostanie kartki drogą e-mailową...

Wszystkim czytającym tego bloga, życzę: dużo śniegu - ciągle widzę jak marudzicie na fb, jak to zima i święta bez śniegu... A co ja mam powiedzieć?! W moim przypadku śnieg będzie zastąpiony przez piasek;); dużo prezentów pod choinką i dużo makówek! (tego chyba Wam najbardziej zazdroszczę, ja tutaj nie umiałam nigdzie maku znaleźć...) A tak poza tym to WESOŁYCH ŚWIĄT!

wtorek, 13 grudnia 2011

No więc tak:

trochę najświeższych wiadomości:

W sobotę Własna, Prywatna, Najukochańsza Rodzicielka odebrała mój dyplom. No bo oczywiście były problemy. Aaaa, jak ja nienawidzę pań w dziekanacie. Choć niekiedy są miłe to i tak wszystko trwa wiecznie. I w sumie w moim przypadku to chyba nie jest wina pań z dziekanatu uni który skończyłam, tylko pań z Śląskiej Akadami Medycznej. (Dla nie wtajemniczonych, zaczęłam studia na jednym uni, a skończyłam na innym.) Nie dało się wyciągnąć z ŚLAM-u niektórych informacji, które były potrzebne do wypisania suplementu dyplomu. Informacji takich jak punkty ECTS. Przez 3 lata studiowania tam, nikt nam nigdy nie wystawiał tych punktów. Do dnia dzisiejszego nie wiem czemu służą. Wiem tylko tyle, że to jest jakaś międzynarodowa punktacja. Skoro międzynarodowa - to mi tu w NZ jest potrzebna! Po ponad dwóch miesiącach wiecznego dzwonienia na uczelnie, Matula się dowiedziała, że wersja polska jest gotowa. To teraz oni się mogą zabrać za wersję angielską. Z tym problemem, że wersję angielską nie robi dziekanat tylko ktoś tam inny. I znowu ta babka miała podobny problem. Ale obiecała mamie zrobić to w trybie natychmiastowym. Ona się wywiązała z umowy. Tylko teraz dziekan zapomniał zabrać pieczątki skądś tam i znowu się wszystko przesunęło. Ale kochana Pani z biura spraw zagranicznych (którzy wystawiają owy dyplom) obiecała, że zabierze mój dyplom, pojedzie tam gdzie Dziekan zostawił pieczątkę i podbije to. Więc w ciągu tygodnia dostałam angielską wersję też. W sobotę TJ2 zeskanował wszystko (DZIĘKI!) i przesłał na mejla. Stuart w poniedziałek wydrukował w pracy (i nawet zbindował!). Więc dziś mogłam uderzyć do najbliższego szpitala, który się zwie Midllemore Hospital, i jest dość blisko mnie. Tam się dowiedziałam że:
- jeżeli chcę: być wolontariuszem, odbyć u nich staż, czy pracować to siak czy owak muszę się zarejestrować w tutejszej izbie pielęgniarskiej.
-żeby się zarejestrować, muszę zdać cholerny test z angielskiego, zwący się IELTS. I dostać powyżej 7 punktów.
-jak zdam test, muszę wysłać mój dyplom do Wellington, w celu jego weryfikacji. Z tego co się dowiedziałam ze licencjat u nich to już jest bardzo dużo, więc żadnych problemów z tym nie będzie (dostałam to potwierdzenie z dwóch źródeł - szpital i immigration office). W sumie w NZ jest jakiś dziwny sposób nauki, że po LO jak się idzie na studia to się robi level'e - czyli poziomy. I każdy poziom pozwala Ci robić coś więcej i dostać więcej pieniążków w pracy.
-jak się już zarejestruję, mogę bez problemów (nie mając jeszcze pracy!) ubiegać się o Residence Visa, czyli coś co bez problemów pozwala na zostanie w NZ. W sumie bym miała takie same prawa jak kiwusi. Jest jeden minus. To cholernie dużo kosztuje ($2000).

No więc to jest moje przyszłe zajęcie... Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Dla odstresowania poszłam dziś z Vinny'm do kina na Puss In The Boots, czyli Kot w Butach. Ależ się uśmiałam. Film warty zobaczenia. Nawet Vinny, który nie lubi filmów animowanych, stwierdził, że nieźle się uśmiał:)

Tu się teraz zaczynają wakacje letnie dla dzieciaków i mój kochany basen zaczyna pękać w szwach. ;(

P.S. Ogłaszam konkurs. Jak ktoś wymyśli coś ciekawego co kupić Vinny'emu na święta, to najciekawszy pomysł dostanie nagrodę. Burza mózgów już się odbyła z dwoma osobami i dalej zero ciekawych pomysłów. :( a święta tuż tuż :(

środa, 7 grudnia 2011

sukienka + wiatr = Marline Monroe, druga część postu dla ludzi o mocnych nerwach

Dziś był kolejny zwariowany dzień z Vinnym. Tym razem to on wymyślał, gdzie idziemy, co robimy. Więc pojechaliśmy na kolejny wymarły wulkan nazwany One Tree Hill. Wbrew temu co nazwa sugeruje jest tam trochę więcej drzewek. Ale nie o tym dziś chcę pisać. Co za cholerstwo mnie dziś podkusiło aby ubrać sukienkę?! Wiało na tym hill'u jak w kieleckim. Ledwo co wysiadłam z samochodu, puffff wiatr zrobił, i sukienkę podwiało do góry. Nie wiedziałam czy ratować przód, tył czy jak. Ratowałam przód no i wyglądałam jak Marline Monroe na jej sławnym zdjęciu.

Druga część postu:
Potem pojechaliśmy do centrum handlowego. Nie wiem czy wspominałam Wam, większość mam bobasów tu jest w wieku poniżej 23 lat. Mi się to w głowie nie mieści. No i się rozwinęła rozmowa pomiędzy Vinnym a mną. Jemu też to się w głowie nie mieści. Nie mając wykształcenia, pracy, pieniędzy mięć dzieci. I zwykle w wieku 23 lat ma się już przynajmniej dwójkę. Problem polega na tym, że te dziewczyny w większości przypadków nie znają nawet imienia ojca. Zwykle to jest one night stand na dyskotece i zero zabezpieczenia. O założeniu prezerwatywy w takim momencie się nie myśli, w sumie powinnam powiedzieć nie w takim momencie tylko w takim upojeniu alkoholowym. Ale przecież nie ciągle te dziewczyny są upite. Mogą brać pigułki antykoncepcyjne. To na pewno uchroniło by je od ciąży, tylko od ciąży w sumie. W dodatku tu w NZ, wszystkie środki antykoncepcyjne są za darmo. Wspominając o tabletkach Vinniemu, ten się zdziwił, i się spytał co to jest. On w życiu nie słyszał o tym i się dziwił, po co brać tabletki co dzień, skoro się seksu nie uprawiało. Ojj trudno było mi mu to wytłumaczyć.

Dziś Stuart znowu jest na delegacji w Wellington. Więc dwie baby zostały same. Jak już kiedyś wspominałam tu jest baaaaaardzo dużo różnych żyjątek z czułkami. Bleeee ohydztwo. No i właśnie coś takiego znalazłyśmy przed chwilką. Pisku narobiłyśmy co niemiara. Oczywiście stwór ów nie żyje już. Lucia mnie pocieszyła, że w lecie tego będzie kilkanaście razy więcej. Jak znajdę coś takiego jeszcze 3 razy, nie ma, pakuję się i wracam do pl! Tam przynajmniej nie ma aż tyle tego, i nie są, aż tak wielkie.

czwartek, 1 grudnia 2011

Polish Heritage Trust Museum

No więc tym razem była moja kolej na wymyślenie gdzie jedziemy z Vinnym. No i po długich przemyśleniach, wertowaniu kilku przewodników, znalazłam! Muzeum Polskie, ha! Myślałam, że dla niego to będzie coś ciekawego, bo jak po drodze gadaliśmy o Polsce, wyszło na jaw, że nie ma pojęcia gdzie leży PL, gdzieś w Europie. Jakie to jest typowe. No więc znaleźliśmy się w muzeum. Dotychczas sądziłam, że o Polsce to wiem chyba wszystko, i niczym muzeum mnie nie zaskoczy - w szczególności muzeum, które znajduje się po drugiej stronie globu i nie jest w szczególności bogate, a jednak zaskoczyło. Czy wiecie (no, dobra Ujeczku, Ty na pewno wiesz), że po Drugiej Wojnie Światowej, 12 tys. dzieci sybiraków, dzieci które nie mogły wrócić do kraju, zostało rozdzielone pomiędzy Meksyk, Indie, Południową Afrykę i NZ? Zostali tu wywiezieni, ponieważ nie mogli wrócić do PL, a rządy tych krajów zaoferowały im pomoc. Vinny się dowiedział, o naszym polskim Papieżu, o holokauście, (o drugiej wojnie światowej słyszał, nawet się pochwalił, że jego dziadek i wujek walczyli po stronie aliantów). Śmiał się gdy opowiedziałam mu o czasach PRL-u, a w sumie nie ja tylko babka, które pracuje w tymże muzeum. Nie umiał uwierzyć, że w sklepach niczego nie było, a jak już chciało się coś kupić to trzeba było mieć specjalną karteczkę. No i jak nie wystarczyło papieru toaletowego to się podcierano gazetą. Że jak chciało się kupić alkohol to dopiero po 13 można było. Dla niego wydaje się to kosmiczne :P
Muszę zabrać tam Stuarta i Luci.

wtorek, 29 listopada 2011

Nowe zastosowanie chusteczek dla niemowląt

Calusi weekend + poniedziałek, spędziłam nad oceanem. Byliśmy w tym samym miejscu co w zeszłym miesiącu. Tylko z tą różnicą, że siedzieliśmy na dupie. Oni w domku, ja na plaży. No właśnie na plaży... Trochę słońce mnie przypaliło... Ale było tak fajnie :D. Gdy się robiło za ciepło było chlup do oceanu aby się oziębić. No i potem zbierałam tego skutki, a w sumie do dziś zbieram... Spaliłam się trochę, ale tylko troszkę :P. Krem przeciwsłoneczny z filtrem +30 nie wykonał zadania. 2 godziny na słońcu i wyglądasz jak burak. Bogu dzięki miałam jeszcze polskie chusteczki dla niemowlaków Bambino, które zawierają d-pathnenol :D:D uratowały i mnie jak i Lucy:D W sumie miałyśmy radochę, gdy jedna przez drugą jęczała, że tu ją boli, tu swędzi a tu szczypie. W sumie Stuart też jest czerwony ale 3ma się dzielnie i jeszcze słówka nie szepnął, że coś go boli :D prawdziwy macho. Ja na razie słońca na oczy nie chcę widzieć :D. Do jutra pewnie, bo zaś gdzieś z Vinnym się wybieram. Gdzie to nie wiem - jego dzień wymyślania atrakcji:D

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w miasteczku gdzie kręcono Władcę Pierścieni. I oczywiście jak wierna fanka (tak, w tym miejscu powinniście wyczuć sarkazm) musiałam zrobić sobie upamiętniające zdjęcie :P.

Co do nóżki i ukąszenia znikło już całkowicie. Został tylko strupek, który oczywiście notorycznie zdrapuję. :D

To na tyle. Dzielę się, a w sumie mogę Wam oddać, (ale nie na długo!!!) moim słoneczkiem. 3mcie się cieplusio ludziska i nie zapominajcie o czapce, szaliku i rękawiczkach, w momencie kiedy ja się zastanawiam, co ubrać aby za bardzo się nie ugotować:D


Kurde, zapomniałam. I muszę edytować posta.

Bardzo ślicznie dziękuję osobom:
a) które komentują i się podpisują
b) które napiszą gdziekolwiek (fb, gg, mejl, czy też tu) co u nich słychać. Miło to jest czytać co u innych nie? A samemu się nie podzielić swoim życiem...

wtorek, 22 listopada 2011

No dobra, niech Wam będzie.

Od tygodnia się nie odzywałam... Ahh, niedobra dziewczynka ze mnie :P. Postaram się naprawić, właśnie teraz i tu.

No więc:

(ma ktoś pomysł od czego zacząć?! Bo ja nie!)

Chyba zacznę od aktualizacji.

1. Wizę mam przedłużoną, ale na razie to jest wiza turystyczna, na której nie mogę pracować, ale! mogę pracować na zasadzie wolontariatu. 

2. Matula najukochańsza moja odbierze w tygodniu WRESZCIE mój dyplom. Więc od przyszłego tygodnia zaczynam poszukiwanie posady w szpitalu na zasadzie wolontariatu. Możliwe jest, że po jakimś okresie zaproponują mi pracę. A jeżeli nie, zawsze będę miała jakieś doświadczenie, no nie?

3. Zdjęcia budowli domu jeszcze nie zrobiłam, z bardzo prostej przyczyny, tu się domy buduje tak jak w usa, czytaj z dykty i w ciągu kilku dni powstaje nowy budynek mieszkalny. Muszę wyczaić nowy jakiś.

4. Co do Maori to:
    I. Dowiedziałam się, że NZ ma dwie narodowe flagi. Jedną którzy wszyscy znają + flagę Maori.
    II. Maori mają swoje szkoły, do których mogą chodzić tylko Maori.
    III. Maori mają też swój własne prawo.
    IV. I opiekę medyczną.
    V. Wiecie, że Maori to tylko 5% społeczeństwa, a 56% więźniów w więzieniach to właśnie oni.
    VI. Pewnie jeszcze wszystkiego o Maori nie odkryłam, przyjdzie z czasem.

5. A co do mnie to u mnie wszystko w porządku. Zwiedzam NZ, bawię się świetnie, w wyśmienitym Hinduskim towarzystwie. No i co najważniejsze przeżywam drugie lato! Ha! mam Was! Możecie zazdrościć :P Stuart się ze mnie śmiał jednego wieczoru, że wyglądam jak pomidor :P Ja tam nie marudzę, lubię słoneczko ;). oo! własnie! Miałam okazję wypróbowania Nowo-Zelandzkiej służby zdrowia. O ile Nowo-Zelandzką można ja nazwać. Bo: Lekarz się nazywał coś w stylu Sing Czan Pa, pielęgniarka była z Fiji... Otóż. W sobotę wstaję rano z opuchniętą nogą, swędzącą jak cholera, czerwoną jak burak. Coś mnie w nocy musiało ugryźć. (Dla niedoinformowanych: tu nie ma żadnych jadowitych stworzeń w stylu węży, pająków, aligatorów i innych tym podobnym. Za to są bardzo wkurzające małe robaczki, które lubią dla rozrywki ugryźć Cię - ale nie są jadowite, i od ich ukąszenia się nie umiera.) No i mnie ugryzł taki jakiś robaczek. A, że noga opuchnięta była, czerwona i drętwiała mi, Rada Starszych stwierdziła, że jedziemy do lekarza. Pan Doktor Sing Czan Pa stwierdził, że najwyraźniej mam alergię na tego akurat robaczka. Dostałam  tabletki, maści i wysłał do domu. Po kilku godzinach opuchlizna zmalała, kolor czerwony został tylko w miejscu ukąszenia. Do dziś jak nacisnę to miejsce z boków to mi ropa leci. Widać, że organizm sam też walczy :)

Dla nieobcykanych z internetem, mimo, że nie ma notek, regularnie dodaję zdjęcia.

P.S. Drogiej rodzince przypominam, że mimo jestem te tysiące kilometrów od domu, to dalej obchodzę imieniny, Mikołaja i Gwiazdkę :P :P :P Wiem, wiem, też Was kocham! MUUUA!


poniedziałek, 14 listopada 2011

Małe sprostowanie

Rafał kazał mi poprawić notkę o Maori:

"oni tu nie byli pierwsi w NZ. Pierwsi byli Moriori, ale zostali zjedzeni przez Maori. Maori byli kanibalami."

no więc poprawiłam.

pasi?:D

niedziela, 13 listopada 2011

Łamiąc wszystkie steorotypy

i zasady piszę bardzo krótką notkę. No bo niby to dlaczego zawsze muszę się rozpisywać no nie :D ?
Informuje wszem i wobec, że żyję. Żadna krzywda mi się nie dzieje i podbijam Nową Zelandię:

środa, 9 listopada 2011

Ciąg dalszy następuje właśnie teraz. Przecież to istny raj na ziemi!

Tu niektórzy Maori zachowują się jak święta krowa. (Dla Rafała: powtarzam, niektórzy!).
Uważają, że mogą wszystko, i są pępkiem świata a w dodatku są rasistami.

Mają swoją telewizję, swoją partię, napisy na ulicach często są w dwóch językach. Co jest dla mnie całkowicie zrozumiałe. Ślązacy czy Kaszubi też mają swoją partię, napisy na ulicach są często w odpowiednim do rejonu języku.

Ale ani Ślązak czy Kaszub (no, z wyjątkiem warszawiaka) nie uważa, że jego region (w przypadku warszawiaka - Warszawa) to:, no właśnie i tu jest historia:

Za jakiś miesiąc tutaj są wybory do parlamentu. Jak i u nas są debaty, wywiady i itp. Jeden z przewodniczących partii Maori, stwierdził, że NZ to raj na ziemi. Mamy najlepszą opiekę medyczną, najmniejszą przestępczość i itp. W tym samym wywiadzie powiedział, że niestety NZ jest w pierwszej dziesiątce krajów, które się borykają z odsetkiem ludzi otyłych (ja przy nich wyglądam jak anorektyczka) oraz cukrzyków. Jest to kraj, w którym wysoki procent wszystkich śmierci, zajmuje śmierć dzieci. Codziennie w wiadomościach jest jakaś wzmianka o śmierci kolejnego bobasa. Po prostu rodzicie nie pilnują swoich pociech. W sumie większość zgonów, jest niepotrzebnych i bezmyślnych. Ostatnio w wiadomościach mówili o rybaku, który wypłynął w morze, bez kamizelki ratunkowej i dmuchanego pontonu. 7 godzin spędził w wodzie. Albo surferzy, ich nie interesuje, że najlepsze fale są w miejscach, gdzie jest najmniej bezpiecznie. Grunt, że fala jest wysoka. To tylko wierzchołek góry lodowej. I teraz sobie sami odpowiedzcie na pytanie, czy tak wygląda raj na Ziemi? Chyba nie. Ja się zgodzę, widoki są przepiękne, a to wszystko co opisałam wyżej to zależy od człowieka czy myśli czy nie.

A co do wspomnianego przewodniczącego klubu Maori, kiedyś białych ludzi nazwał: 'This white mother fucker'. Gdyby biały, tak powiedział o Maori, to byłaby afera. A ten nawet nie przeprosił.

No i jeszcze płace. Są bardzo niskie. Podatki się nalicza od $1 zarobionego. Dla osoby pracującej to jest (o ile dobrze zrozumiałam dziś Stuarta) 36%, dla osoby nie pracującej - 19%. Więc Stuart ma odciągane podatki za siebie i za Lucy. No i znowu w jakimś z wywiadów jakiś polityk-mądrala, powiedział, że wiele Maori i Kiwi wylatuje do OZ, bo tam płace są lepsze. No i ja się pytam, skoro wg nich to raj na ziemi to czemu uciekają z niego?! Jedyny + NZ w sektorze pracy to taki, że ich pracodawców nie interesuje ile masz lat. Grunt, że masz odpowiednie kwalifikacje do wykonywanej roboty. No oczywiście, chyba że jakiś Maori też złoży podanie o pracę, z podobnymi kwalifikacjami, ale nie tak dobrymi jak Ty, to możesz być pewny, to on dostanie pracę.

Na razie, z żadnym Maori nie miałam do czynienia. Powtarzam co Stuart mówi. Niektóre rzeczy sama zaobserwowałam w TV.

O! na przykład: (jeżeli chodzi o rasizm)
Podczas mistrzostw rugby w telewizji w ogóle nie mówiło się o drużynie Angielskiej. Omijało się ich temat. A jak się mówiło, to tylko złe rzeczy. Dla tych którzy nie wiedzą, chciałabym poinformować, że NZ jest nadal pod koroną Królowej Brytyjskiej.

Jeszcze jedna historia Stuart'a z serii 'Z życia wzięte'.

Kilka lat temu byli, koło Taupo, na geotermalnych wodach. W sumie nie na, pojechali tylko zobaczyć. Wody mają dużo stopni (+100 stopni) (aaa, no właśnie, ostatnio do jednej z wód, wpadł 4 letni dzieciak - podawali w TV, oczywiście rodzice nie przypilnowali, mały miał ostatni stopień poparzenia skóry, był w stanie krytycznym, czy żyje czy nie, nie mam pojęcia) więc nie można się w nich kąpać. Ale za to pięknie wyglądają, bo w zależności od składnika wody mają różny kolor. Stuart z Lucia przyglądają się jednemu bajorkowi, i rozmawiają miedzy sobą. Za nimi stoi jakiś Maori i mówi, że nigdzie piękniejszego zjawiska nie zobaczą. Na to Stuart się odzywa czy widział coś gdzieś podobnego w USA, ten odpowiada, że nie. Na to S. to do cholery (bloody^^) nie mów, że to jest najpiękniejsze. S. zapomniał, że NZ to przecież raj na ziemi!

Mimo wszystko dalej jestem zakochana po uszy w tym kraju! Widoki są przepiękne. A co do ludzi, to od Ciebie zależy z kim trzymasz;)

To chyba na tyle. Wybiła godzina duchów. Idę spać w końcu, bo Lucy jutro zaś powie, że jestem leniem bo wstałam o 9 :D!

piątek, 4 listopada 2011

Trochę informacji na temat rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii (wersja dla leniwców, którym się nie chce szukać informacji w necie)

No więc jak w temacie. Postanowiłam zebrać się w sobie i napisać notkę czysto teoretyczno-naukową. 

No więc tak lud NZ dzieli się na maori i kiwusów (no i Jafa). Jak się raz spytałam Lucy jaka jest różnica pomiędzy kiwi a maori to stwierdziła, że jedyna chyba tylko jest taka, że kiwi są biali a maori maja ciemną karnację.

Kiwusi to potomkowie Europejczyków, którzy setki lat temu przyjechali osiedlać Nową Zelandię. Jak Europejczyk wygląda nie będę pisać - popatrzcie w lustro.

Natomiast Maori. To jest długa i ciekawa historia.


Wg Wikipedii Maori są potomkami klanów Polinezyjczyków z wysp wschodniej części Pacyfiku, którzy jako pierwsi ludzie dotarli do brzegów Wyspy Północnej około roku 1280. Jak głosi legenda przybyli na 7 olbrzymich łodziach żaglowych, każda z nich dała początek jednemu plemieniu. Kiedy dopływali do zachodnich wybrzeży Wyspy Południowej, dostrzegli z oddali długo pas lądu spowity kłębami chmur, nad którymi bielały pokryte śniegiem szczyty Alp Południowych. Nazwali więc go Aotearoa, co oznacza Kraina Długiego Białego Obłoku. Później Wyspę Południową nazwano Te Wahi Pounamu, co oznacza Wyspa Nefrytowa, a natomiast Północną Te Ika A Maui - Ryba Maui'ego. Jak głosi Maoryskie podanie Maui, jeden z maoryskich bogów, podobny do Herkulesa, wyspę tę wyłowił z głębin morskich, aby stworzyć nowy ląd dla ludu, który został wyparty ze swoich dawnych siedzib. Kształty Północnej wyspy przypomina wielką mantę płynącą na południe. Wysunięty ku północy półwysep to jej ogon, wysunięte ku wschodowi i zachodowi części wysypy to jej płetwy, a na południu pysk. 
Maorysi przybywający na wyspy nowozelandzkie musieli dostosować się do nowych warunków klimatycznych, środowiskowych, możliwości zdobywania pożywienia, budowania osad i używania innej odzieży, tak odmiennych od tych, z jakimi stykali się mieszkając wcześniej bliżej równika. Swoje osady zakładali głównie w części północnej Wyspy Północnej czyli mniej więcej w tym miejscu gdzie leży teraz Auckland. Maorysi mają swój język złożony z ośmiu spółgłosek (h, k, m, n, p, r, t, w), dwóch dwugłosek (ng, wh) i pięciu samogłosek (a, e, i, o, u).

Maorysi są po prostu częścią NZ, a Elementy ich tradycji stanowią element kultury NZ, Widoczne to jest zarówno w języku, do którego weszło wiele słów zaczerpniętych z maoryskiego, jak i symbolice. Napisy są umieszczone w Nowej Zelandii w obu językach, mimo że znajomością maoryskiego pochwalić się może tylko 4% społeczeństwa.

Najciekawszym przykładem przenikania tradycji jest Haka. Haka to tak naprawdę każdy taniec, który wykonują Maorysi, my jednak myślimy o Hace wojennej. Jak możecie się domyślić, Haka wojenna wykonywana była przed rozpoczęciem bitwy co by przestraszyć przeciwników wykrzywiając twarz, wybałuszając oczy, wywalając język. Chłopaki stają na przeciwko tych z którymi przyjdzie walczyć, w lekkim rozkroku, ażeby wyeksponować genitalia, i raczej niż śpiewają, rapują słowa piosenki - z reguły nieskomplikowane. 

Przykładowy tekst piosenki:

Ka mate! ka mate! Ka ora! ka ora!          
Ka mate! Ka mate! Ka ora! Ka ora!
Tēnei te tangata pūhuruhuru
Nāna nei i tiki mai, whakawhiti te rā
A, hupane! A, kaupane!
A, hupane! A, kaupane!
Whiti te ra!
Hī!

Co się tłumaczy tak:

Mogę umrzeć! Mogę umrzeć! Mogę żyć! Mogę żyć!
Mogę umrzeć! Mogę umrzeć! Mogę żyć! Mogę żyć!
Tam stoi kudłaty człowiek,
który może spowodować wschód słońca
Jeden krok do góry! Drugi krok do góry!
Jeden krok do góry! Drugi krok do góry!
Słońce wzeszło!
Hī!

Prawda że ładne? 
Nowa Zelandia oczywiście w ramach zadość uczynienia uczy Haki dzieki w szkole. Tak więc nie tylko maoryskie dzieci uczą sie tego tańcu. Czy to się kiedyś przydaje? A i owszem. Na przykład przed meczem rugby.

Kobiety mają swój odpowiednik haki - poi.

Przypomniało mi się jedno jeszcze. Stuart ostatnio był oburzony, bo jakiś szaman maoryski ponad rok temu zatrzymał budowę obwodnicy Hamilton. Obwodnica ta ma przechodzić przez jakąś rzeczkę, a w tej rzeczce jakiś maoryski dobry duszek się kąpał. No i zatrzymali budowę obwodnicy na 18 miesięcy, aż ten duszek się przeniesie a szaman powie, że można budować.


C.D.N. (jak mi wena twórcza wróci)

wtorek, 1 listopada 2011

Nowa notka na żądanie

Co po niektórzy marudzili, że dawno notki nie było, o to proszę bardzo, jest nowa;)

Więc tak:

16 dziw:
tu nie istnieje coś takiego jak odpowiednik naszych groszy (1,2,5). Ale za to ceny w sklepach maja jakąś końcówkę, np: 2,64; 3,98 i itp. Gdy po zsumowaniu tego wychodzi końcówka mniejsza od 5 odejmują te 5 groszy, gdy powyżej dopłacasz. Dziwne:|



Udało mi się wreszcie spróbować tych grejpfrutów od sąsiada! yummy! O niebo lepsze niż nasz grejpfruty w sklepie, a ile soku miały! Mniami! A że z drzewa spadło ich dziś aż 5 zjadłam wszystkie a potem sikałam co 5 minut xD



W odpowiedzi co do mejla pewnej osoby (pozdrawiam!), to: (stwierdziłam, że odpiszę tutaj bo inni też się o to pytali, a mi z lenistwa nie chce się odpisywać kilka razy na podobne pytanie)

1 pytanie:Co porabiasz przez cale dzionki?
   Otóż: poniedziałki i piątki to są helping day, oznacza to, że pomagam Lucy w utrzymaniu czystości w domu. Raz myłam okna, innego dnia, sprzątałam szafki w kuchni i itp. Wtorek, środa, czwartek - robię co chcę, więc zwiedzam, chodzę na basen, do centrum handlowego:P, plotkuję z Lucy, rano gadam z Pl na skype, i itp. Sobota, niedziela - jadę gdzieś z Stuartem i Lucy. Oni maja w zwyczaju robić cało tygodniowe zakupy w niedziele o 9:30, zaczynając od Coffee Shop i pijąc odpowiednio kawę i gorącą czekoladę, potem zakupy, do domku i gdzieś jedziemy.

2 pytanie: Jesteś zadowolona ze swoich "żywicieli"?
   No ba! Są bardzo przemili. W sumie Ona przypomina mi Mamę w wielu sytuacjach, a On Ujka Bronka ^^ (Wujeczku na pewno zapytasz w czym, otóż: np w noszeniu śmiesznych krawatów, nie lubieniu jak ktoś przerywa Twój monolog, te same poczucie humoru, ta sama gestykulacja i upodobania muzyczne).

3 pytanie: Dobrze się z nimi rozumiesz?
   Rozumiem się prawie bez słów. Łatwo się przy stosowałam do ich stylu życia. Choć niektóre rzeczy są dla mnie idiotyczne, muszę to ścierpieć. A ostatnio całkowicie wkupiłam się w łaski Lucy. Przechodząc koło supermarketu wstąpiłam tam. Przypomniało mi się, że kończą się jej ulubione choco bottons. Więc je kupiłam. Ahhh ale się cieszyła! Że zrobiłam coś bez interesownie.

4 pytanie: Co dalej ? Masz już dalsze plany?
  Palny mam. Muszę czekać tylko na mój dyplom z PL. Najpierw chcę się zatrudnić jako wolontariusz w pobliskim szpitalu, a potem załapać tam pracę. Taki sposób często tu jest praktykowany. A dla mnie wolontariat to będzie wspaniała okazja do pod szlifowania medycznego angielskiego i nabrania doświadczenia.

5 pytanie: Jak długo jest ważna Twoja wiza?
  Moja wiza właśnie zmienia status. Co z tego wyniknie dam znać jak się dowiem.


A na koniec

podpis pod demotem: Bil wczorajsza wypowiedź w TZG

3majcie się ciepło!

p.s. Na początku chciałam dodać p.s. pod tytułem, że jeżeli uraziłam czyjekolwiek uczucia wklejając tego demota to przepraszam, ale zmieniłam zdanie. To mój blog. Mogę pisać i wklejać cokolwiek. Jeżeli uważasz, że jest on cyniczny bądź dziecinny bądź jakikolwiek inny, nikt Ci nie każe go czytać. Krzyżyk na drogę i z Panem Bogiem!

p.s.2 najnowsze wiadomości to takie, że:
       -ostatni weekend listopada jedziemy na 3 dni do Onemany, czyli tam gdzie byliśmy w zeszłym tygodniu.
       -8 grudnia na 3 dni lecę z rodzinką do Weelington
       -13 stycznia jedziemy na tydzień, nad jezioro Taupo

poniedziałek, 24 października 2011

Skleroza ponoć nie boli.

Dwie sprawy mi się przypomniały. Nie wiem czy wiecie ale ostatnio u wybrzeży NZ, statek przewożący mazut zatrzymał się na mieliźnie i pękł w połowie. A że byliśmy w okolicach miejsca gdzie to się stało to pojechaliśmy tam. Ocean czyściutki ani śladu po oleju.



I jeszcze jedno. Ci którzy mnie bardzo dobrze znają wiedzą że: mój dotychczas ulubiony napój to był....? Taaaaak! Mirinda. Ale to sie zmieniło po spróbowaniu L&P. The world most famous in NZ... Yummy!

Hey ho! means bloody hell shit :D:D:D

Wróciła. Wypompowana. Z wieloma nowymi wspomnieniami. I obdarciami.

Było przewspaniale! Widoki zatykające dech w piersiach, i jedyne co jesteś w stanie powiedzieć to tylko WOW! W sumie sami zobaczycie na zdjęciach.

Mieszkaliśmy prawie na plaży, na plażę były 3 minuty spacerkiem. Ale za to Pacyfik widziałam z okna... Śniadanie, lunch, obiad na tarasie i kiedy sobie popijasz winko patrzysz na ocean, słyszysz śpiew ptaków, czujesz pełnię szczęścia.

Dzień pierwszy - 22.10
Jak przyjechaliśmy, rozpakowaliśmy się, poszłam nad ocean, pochodzić brzegiem plaży. No i jak to ja, musiałam się wdrapać na skałki -> patrz zdjęcia. Tylko bez odpowiednich butów było trochę niebezpiecznie i zrobiłam sobie małe ała. Ale tylko małe. Jedno jest pewne - przeżyję. W związku z tym, że poszłam tam sama i żywej duszy koło mnie nie było, więc trzeba było sobie poradzić samej z zrobieniem sobie zdjęcia. Dzięki Bogu ktoś mądry wymyślił samowyzwalacz. Ale było radochy. Jakaś parka obserwowała moje wygibasy z daleka. Na szczęście w końcu pomogła. Otóż: próbowałam dostać się na drugi kamień, ale pomiędzy kamieniem z aparatem a kamieniem na który chciałam się dostać była woda. Gdy przychodziła fala, woda sięgała po biodra - a ja byłam w spodenkach - gdy odchodziła, to było jej tylko po kolanach. No i mądra Tala próbowała pogodzić kilka rzeczy: falę, nastawienie aparatu i dostanie się na drugi kamień. Dwa razy kamera mnie chwyciła w fajnych pozycjach (co widać na zdjęciach). Potem na pomoc przyszła ta parka. Ufff! I tak byłam cała mokra od pasa w dół :P

Dzień drugi - 23.10

Pojechaliśmy do Cathedral Cove. Widoki jeszcze lepsze niż z dnia poprzedniego. Patrz zdjęcia.
W drodze powrotnej, Stuartowie wyrzucili mnie na jednej z gór w pobliżu domku i poszłam na jeszcze jedną plażę, moją prywatną plażę. Była pusta! Spędziłam tam dobre 2 godziny na nic nie robieniu. Tylko gapiłam się na ocean. Ahhh!

Dzień trzeci, czyli dziś.

Wczoraj wieczorem uświadomiłam sobie, że ocean jest na wschodzie czyli rano słońce wychodzi z niego. I teraz burza mózgów nastąpiła, o której do choinki jasnej jest wschód słońca. Lucy twierdziła ze koło 5, Stuart 6. Wybrałam telefon do przyjaciela. Wszyscy znajomi nowozelandzy odpadli, bo zapewne siedzieli gdzieś na imprezie i czekali na finał cholernego rugby, więc wypadło na tych z Europy. A dokładnie na dwa kraje. Polskę i Niemcy. Tak na wszelki wypadek. Dziękuję Wujeczku i TJ2! Dzięki Wam miałam pobudkę dziś wczeeeeeśnie rano! Z mesa się dowiedziałam, że wg różnych danych wschód słońca będzie albo o 6:26 lub 6:27. Więc budzik nastawiłam na 6. Tak, dobrze czytacie, sama, z czystej, przez nikogo nie przymuszonej woli wstałam o 6! (Dlatego teraz padam już na pysk). Ale widok był wart tego grzechu. Zdjęcia też się wkleją z tego.





Z bardzo dobrego źródła wiem, że ma wyjść nowe Frugo. Niebieskie, jak kraina nad Władcą Pierścieni. W.K. pamiętaj ma być oto takiego koloru!:




AAAA! Aaaaa dlatego, że muszę Wam wytłumaczyć tytuł postu.
Wczoraj wieczorem miałam migrenę. Zabrałam tabletki, ale po godzinie, zamiast się pożegnać z bólem, powiększył się. Więc poszłam się przespać. Poprosiłam Lucy, żeby mnie po półtorej godzinie obudziła. Nie musiała, bo co udało mi się zasnąć słyszałam donośny głos Stuarta i jego Hej Ho, powiedziane sobie od tak sobie, żeby zabić martwą ciszę. A bloody, hell, shit wzięło się z tego, że ulubione słówko Lucy to jest bloody i wszystko co jej się nie podoba to jest bloody. No i ja podłapałam bardzo szybko. Wczoraj po kolacji odkładam sztućce i masuję się po buchu. Lucy się pyta czy jestem pełna. Odpowiadam jej, że 'Am bloody full'. Na to ona, że powinnam powiedzieć, że "I've had a sufficiency'. Stuart się wtrąca, że bardziej po angielsku jest 'Bloody, hell, shit, am full.' No to mamy dwa pierwsze powiedzonka;) I teraz wszędzie gdzie można wtrącamy bloody, hell, shit :D :D :D

AAAAA 2.
Do każdego kto chciałby ze mną porozmawiać na Skype. Jestem dostępna zwykle (bo zawsze mogą wystąpić jakieś wyjątki) pomiędzy 8 a 10 rano waszego czasu, lub 21 a 2 w nocy też waszego czasu. Gdyby ktoś nie wiedział to mój skype to: viva.tala

To chyba na tyle, więcej grzechów nie pamiętam. Czołem rodacy!

piątek, 21 października 2011

Jak ja nienawidzę się pakować!

Nawet na 3 dni :|.
W sumie w szczególności na 3 dni i w szczególności w NZ. Jak mówiłam pogoda zmienia się szybciej niż zdążysz pomyśleć.

No więc wyjeżdżam na weekend. Do Onemany. Dla tych którzy są za leniwi, żeby sprawdzić gdzie to jest, to załączam mapkę:


Możecie już zazdrościć. Domek wynajęty ma wyjście prosto na plażę :D:D:D:D:D, przepiękne widoki, na przykład jak te:





Więc mówię Wam pa! Do zobaczyska!

wtorek, 18 października 2011

ARGH!

Ten post ma za zadanie pokazać moje zniesmaczenie dzisiejszą pogodą.

Ja sobie bardzo dobrze zdaję sprawę, że mieszkam na wyspie, ale do choinki jasnej, bez przesady!

Godzina 9:30 - śliczna pogoda. Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, myślę sobie może wreszcie otworzą odkryty basen to się wreszcie coś poopalam.

Godzina 10:30 - patrzę za okno leje jak z cebra. Ehhh

Godzina 11:00 - przestało padać, świeci słońce. Dobra zbieram się na basen, zjem tylko lunch przebiorę się i idę.

Godzina 11:30 - zjadłam lunch, idę do pokoju, patrzę leje...

Godzina 11:45 - przestało, wychodzę

Godzina 11:55 - zaś leje

Godzina 11:58 - przestało

Godzina 12: 20 - dochodzę do basenu, znowu pada

Godzina 12:30 - przestało, świeci piękne słońce, cieplusio

Godzina 13:00 - urwanie chmury, ale to takie solidne.

Godzina 13:30 - przestało, idę do domu, na szczęście przez całe 23 minuty spadły tylko 4 krople

godzina 13:52 - ledwo co przekroczyłam próg domu znowu oberwanie chmury


AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! ja chcę w końcu lato!

niedziela, 16 października 2011

Centrum Auckland po raz drugi zdobyte!

Wyrzucili mnie z domu :D


Na szczęście tylko na jeden dzień :D

Więc zebrałam się i poszłam w miasto. Moim celem było Kelly Tarlton's Encounter Underwater World, czyli innymi słowami świat podwodny. Pod zatoką jest wybudowany podwodny świat z rekinami, pingwinkami, konikami wodnymi, i 100000 różnych rybek. Pod wodą jest zrobiony specjalny korytarz, gdzie się chodzi a w około Ciebie pływają różne zwierzątka. Coś ciekawego, ale za cenę 25 dolarów (bilet studencki, a normalny 35) spodziewałabym się czegoś lepszego. No cóż, na szczęście nikt mi nie będzie kazał iść tam drugi raz. Szkoda kasy. Byłam, zdjęcia zrobiłam, są na Picasie do zobaczenia. Suma sumarum nie polecam.

Potem pojechaliśmy do centrum, gdzie było 348739485734097987928750280758274598745984 ludzi, albo przynajmniej coś koło tego, jakby to jeden z kolegów by określił "w 3 dupy". Dziś jest mecz półfinałowy  w rugby - Walia kontra Francja. Wiem jedno: NIENAWIDZĘ RUGBY! W telewizji rugby, w radio rugby, wyjdziesz na ulicę rugby... Bleee niech się to skończy już! Najpierw poszliśmy do angielskiego pubu na piwo, ludzi więcej niż miejsca. W związku z tym, że to był brytyjski pub dużo Walijczyków piło piwo i śpiewało. To w czerwonym to Walijczycy, na pierwszym planie przy stoliku siedzi dwóch francuzów :D W spokoju piją piwo. Jak już mowa o rugby, niech mi ktoś kto się zna wytłumaczy, czym do cholery różni się rugby od futbolu amerykańskiego, i po co im do cholery piłka w rugby, jak oni podczas 90% meczu się biją?! Boks by mogli uprawiać, na to samo by wyszło. Przy okazji World Cup, dużo się dzieje na ulicach. Np: tacy oto panowie tańczą na ulicy, albo pani, która się wygłupia, albo pokaz lotnictwa


Nowo Zelandzkie dziwactwa i dziwy:

10) tu nie ma czegoś takiego jak obowiązkowe ubezpieczenie samochodu! Ani na samochód, ani na osobę która ten samochód prowadzi (tak jak w UK). Za to jest obowiązkowe rejestrowanie samochodu co roku (bądź co pół - to zależy od osoby). Datę następnej rejestracji trzeba nakleić na szybę, żeby wszyscy widzieli.


11) tu nie ma H&M!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! buuuu;( 

12) zgadnijcie jaki jest tu najczęściej spotykany ptak :D? Nieee nie papuga czy kiwi. Otóż, moi drodzy: taaaaadaaaam! WRÓBEL!

13) pamiętacie jak Wam mówiłam o przejściach dla pieszych? Jak już są owakie, ze sygnalizacja, to wszędzie się palą na raz. Więc spokojnie możesz sobie przejść przez środek skrzyżowania.


14) Wiecie, że tu jest cukiernia o nazwie "Mamuśka"? Niektórym z Was o tym mówiłam i mi nie wierzyliście! Dziś tam byłam, i zrobiłam zdjęcie aby udowodnić! Niedowiarki jedne.






W ogóle to jest sieciówka cukierni. Dawno, dawno temu dwóch braci - Polaków otworzyło taką cukiernię w Australii, no i zasmakowało i rozrośli się. Nawet na NZ. Stuart uwielbia ich strucla jabłkowego, a ja sobie wzięłam na deser Tiramisu... Ciekawe czy będzie smakować tak jak ja robię w domu :D mniaaaaaaaami! już mi ślinka cieknie na samą myśl.


15) był jeszcze 15 dziw ale wyleciał z głowy, może wleci z powrotem przy następnej notce. 


Autorka tego bloga, ma uprzejmą prośbę, do licha jasnego i ciężkiego! Jak już postanowicie napisać ten cholerny komentarz (za co dziękuję, bo ja tu się produkuję, żebyście mogli sobie przybliżyć trochę NZ, a Wy nawet bu nie napiszecie, wstyd, normalnie wstyd!) to się też podpiszcie! Nie musicie się rejestrować, możecie jako Anonimowy, ale pod koniec komentarza napiszcie przynajmniej ktoś Ty! Bo ja teraz muszę główkować kto mnie na wybory wysyła... Wejść przy każdym poście mam około 200, więc bądź tu Polaku mądry i pisz wiersze... tzn komu odpisać.

środa, 12 października 2011

Cały dzień na nogach!

UFFF! To był męczący dzień. Nogi do teraz mnie bolą no i dorobiłam się nowego obtarcia małego paluszka u prawej nogi, dzięki Bogu zabrałam ze sobą plastry na obtarcia, przykleiłam jednego i mogłam normalnie chodzić.

A więc:

Żeby dostać się z mojego zadupia do centrum, trzeba przejechać się ciufcią.... Cena za bilet horyzontalnie wysoka! Tańsze bilety są chyba w Londynie za transport niż tutaj. Wysiadam z pociągu, i oczywiście, przecież jestem dziewczyną, mam prawo mieć złą orientację w terenie zamiast skręcić w prawo wychodząc z dworca skręciłam w lewo... na szczęście się szybko zorientowałam że coś nie gra i zawróciłam. Rafał powiedział mi, że po drodze z dworca do muzeum mogę wstąpić do polskiego sklepu i kupić sobie co nie co:) i też to zrobiłam, a o to dowód:


Nigdy nie jadłam Princessy za 8 złotych! Ale ten smak! Wart był tego grzechu!

Potem grzecznie podreptałam do muzeum Aucklandzkiego... i 3 godziny i tak nie Twoje! Muzeum składa się z 3 pięter i każde piętro mówi o czymś innym. Parter jest na temat Maori i ludów wysp Pacyfiku, drugie piętro poświęcone jest historii naturalnej, ptaszki, górki, roślinki, rybki i inne takie, no i wulkany. Nawet jest taki specjalny domek zrobiony, który ma na calu pokazać co by się stało gdyby jakiś wulkan wybuchł. Wchodzisz, siadasz na sofie, oglądasz TV w której mówią o potencjalnym wybuchu podwodnego wulkanu i jak się ludzie powinni zachować, a tu naraz dom zaczyna się trząść... A przez niby okno, z widokiem na zatokę, widzisz jak coś zaczyna parować z wody, a potem erupcję i falę tsunami z lawy pomieszanej z wodą. I naraz ta fala zbliża się do Twojego domu, wszystko zaczyna się trząść, światła gasną, tv się wyłącza i jest ciemno. Potem wszystko wraca do normalności i pan jakiś mówi, że chociaż jest małe ryzyko, żeby coś takiego się wydarzyło, ale zawsze jest jakieś prawdopodobieństwo i radzi się zapoznać z ulotką, którą możemy zabrać wychodząc z niby domku. Piętro numer 3, Pierwsza Wojna Światowa, Druga Wojna Światowa, jakieś tutejsze bitewki, holokaust. W sumie szybko przeleciałam bo tego nie muszę zwiedzać. W sumie ciekawa jest jeszcze sprawa biletu. Czyli ile dusza da. Głupio nie było dać nic. Więc dałam 5 dolarów. Niech mają. I jeszcze babka się mnie zapytała skąd pochodzę i skrupulatnie to zanotowała.
Zdjęcia są na picasie, możecie zobaczyć, starałam się każdemu obiektowi, który fotografowałam zrobić też zdjęcie co to jest, ale niestety niekiedy mi się zapominało. Musicie wybaczyć moją sklerozę, to wina tego wieku już poczciwego.

Po muzeum udałam się w kierunku centrum. Bogu dzięki za wieże Sky Tower, która jest w centrum, bo nawet bez mapy masz jakiś punkt odniesienia. Po drodze przeszłam przez park, który jak dżungla był. Mokro, roślinność jak na filmach o Tarzanie, no i te odgłosy przeróżnych zwierzaków! I pomyśleć, że takie coś w centrum miasta jest. Potem przeszłam obok uniwersytetu Aucklandzkiego. Niczym naszych nie przypominał... Na takim uni to się musi fajnie uczyć.

O 3 spotkałam się z kolegą, i już słyszę te Wasze achy i echy (damskiej części czytelników + 1 :P:P:P) jak zobaczycie zdjęcia. Pochodziliśmy trochę wzdłuż wybrzeża, wypiliśmy dwa piwka, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, ja się oczywiście musiałam fochnąć (a co niech wie co to jest polski foch!).

O 7 zamiana kolegów. Tym razem Rafał zabawił się w swatkę i spotkałam się z Bartem. Chłopakiem, który tu wyemigrował z Polski 8 lat temu z rodzicami i już ma obywatelstwo NZ. Ehhh takiemu to dobrze. Zabrał mnie na druga stronę Auckland, widok na Auckland nocą boski po prostu! Szkoda, że a) nie dało się zatrzymać na moście i zrobić zdjęcie, b) mój aparat dla małpy i tak by nie odzwierciedlił tego piękna. Kilka zdjęć zrobiłam nocą z trybem nocnym ale to nie było to samo. Wypiliśmy razem po drinku, zjedliśmy coś w rodzaju pizzy, ale to nie była pizza, i odwiózł mnie do domku.

Więc tak to mi minął wczorajszy dzień. Bardzo udany dzień bym powiedziała w sumie!


Zapomniałam dodać z jednym pierwszych postów.
Każdy tak ma, że dana piosenka, zapach, smak kojarzy mu się z danym miejscem. Dla mnie ta piosenka kliknij tu do końca życia będzie się kojarzyć z pierwszymi krokami w NZ. Leciała mi jak lądowaliśmy.

Wam życzę dobranoc, dla tych którzy zaraz to przeczytają, albo dzień dobry, dla tych którzy przeczytają moje wypociny rano. A ja tymczasem znikam na basen!

P.S. Nowe zdjęcia są z wczoraj!

niedziela, 9 października 2011

Weekend się skończył, czas na notkę

Jak zauważyliście, bądź nie, pojawiły się nowe zdjęcia, a wraz z nimi nowe przeżycia.

Wczoraj pojechaliśmy na Mt Eden. Jest to wygasły wulkan oraz najwyższy naturalny punkt w Auckland. Ostatnia jego erupcja była około 15 tys lat temu, więc jak widać na zdjęciach cały jest pokryty trawą. W ogóle info dla tych którzy nie wiedzą i nie podrukowali sobie wszystkiego czego się dało z neta na temat NZ i Auckland, jak moja najdroższa Rodzicielka, samo Auckland leży na około 50 wulkanów, przy czym ostatni wybuchł 1000 lat temu (wg Wiki). Pojechaliśmy też do Mission Bay i jakiegoś innego Bay, którego nie pamiętam. Widoki wspaniałe! Aparat taki kieszonkowy nie uchwyci tego całego piękna. Niestety zaczęło lać, choć ranek zapowiadał piękny słoneczny dzień, więc zmyliśmy się do domu.

Dziś - Piha Beach, czyli plaża z czarnym piaskiem. Czarny piasek jest po wybuchach wulkanów. Jak bardzo brudzący jest widać na zdjęciach. Widoki jeszcze lepsze niż wczoraj!

Wiem jedno ja tu ZOSTAJĘ.

Pamiętacie jak wyliczałam dziwy NZ? Mam następny dziw. Cały świat buduje domy od parteru, po piętra, po dach. Tu się robi to odwrotnie! Najpierw dach, potem piętro a na końcu parter... Dziwaczne... Zdjęcie potwierdzające moje słowa będzie jak zrobię.

środa, 5 października 2011

Tu wpisz tytuł posta

Taaa, wpisz. Tylko że, tyle różnych tytułów przychodzi mi na myśl, że nie wiem jak go nazwać.

Otóż:

po 1.
byłam dziś na basenie, wszystko fajnie super, basen za free, trzeba tylko dolara za szafkę zapłacić. Basen zarówno kryty jak i odkryty. Jestem pewna, zostanę stałym bywalcem tego basenu. Wiecie jaki jest narodowy sport nowozelandzyków? Nieeeee, nie rugby! Chodzenie w basenie... Bo tu się nie pływa, no bo przecież to wymaga zbyt dużo wysiłku, tu się chodzi! na 20 osób na basenie tylko ja i jeszcze jeden koleś pływaliśmy, a reszta chodziła, od jednego brzegu do drugiego! Nawet mieli wydzielony specjalny pas, gdzie mogą chodzić. Aaa, TJ2, informacja dla Ciebie, niestety nie ma żadnych zjeżdżalni.

po 2.
tu jest chyba jakieś inne przyciąganie ziemskie (niech mi to wytłumaczy jakiś fizyk, bo nie kumam) to jest NIEMOŻLIWE żebym schudła wciągu niecałego tygodnia 6 kg! Ale jeśli się okaże, że przyciąganie ziemskie jest to samo i nic nie wpływa na moją wagę, to się bardzo cieszę z tych 6 kg:D

po 3.
dziś byłam z kolegą w Maunerewa Biotanic Gardens, i widziałam KIWI! takie prawdziwe! Tzn mam na myśli ptaszka a nie owoc! Niestety nie zdążyłam zdjęcia zrobić, może następnym razem.

po 4.
Wypraszam sobie dzwonienie do mnie i pisanie esów na polski numer o 4 rano! Uduszę tą osobę jak się spotkamy! Bo potem nie umiałam zasnąć!

po 5.
Czy wymyślicie sobie, do jasnej choinki, że ja produkuję te posty od tak se? Musi się coś wydarzyć, żebym miała co napisać!

po 6.
Jak już napiszę, a Wy przeczytacie, to szkrabnijcie te kilka słów, co tam u Was słychać, też jestem tego ciekawa!

po 7.
Dodałam zdjęcia

po 8.
To na tyle na razie. Z Panem Bogiem

poniedziałek, 3 października 2011

A co mi tam! czekaliście na nowego posta dwa dni to dziś drugiego dostaniecie w prezencie:D

W sumie ten post powinien być nazwany dziwna jest ta Nowa Zelandia.
Bo:
1) w przeciągu 15 minut możesz zobaczyć 4 pory roku, przed sekundą lało jak z cebra, przestało, zaświeciło słońce - jak w lecie, wszystko wyschło, potem wiało tak jakby miało porwać cały dom, znowu świeciło słońce i znowu leje jak z cebra.
2) teoretycznie możesz przechodzić wszędzie przez ulicę, o ile życie nie jest Ci miłe. Pokażcie mi inne państwo, w którym piesi musza uciekać przed samochodami, bo inaczej przejadą Cię a w dodatku rodzina nie dostanie nic z ubezpieczenia, bo to Twoja wina była
3) jak już znajdziecie, przejście dla pieszych z sygnalizacją świetlną, to nie stójcie jak ten idiota - jak ja. Tylko w momencie jak się zapali zielone idźcie, nawet gdy w ciągu sekundy zrobi się migające czerwone. Dzięki Bogu za Rafała, zaś się okazał pomocny, bo bym dalej stała jak ta idiotka i się zastanawiała jak to działa.
4) jak już prowadzicie samochód, to tu nie działa zasada prawej ręki, w przypadku krajów, w których jeździ się po lewej stronie  - analogicznie zasada lewej reki. Otóż NZ jest krajem gdzie się jeździ po lewej stronie, czyli wg wszelakich norm zasada lewej ręki powinna działać, co jest cholernie mylne! Bzdura totalna, ten kto skręca w prawo, ma pierwszeństwo. No kuna fuck, zdecydowali by się w końcu na coś.
5) jeżeli jedziesz dalej tym samochodem pamiętaj, że nie ważne jest to ze nawet skręcasz w prawo, wszystkim żółtką się ustępuje drogę! Kultura jazdy jest zerowa!
6) gdzie teoretycznie możesz robić wszystko i nikt nikim i niczym się nie przejmuje. Pójść do sklepu na bosaka czy w pidżamie? Czemu by nie, po co się przebierać skoro zapomniałeś kupić ketchupu do śniadania. Dobrze że cokolwiek ubierają:D Ale za to istnieje tu coś takiego jak Noise Control, specjalni ludzie od uciszania innych głośno zachowujących się ludzi w czasie nocy, gdy Ci drudzy mają imprezę w domu. I zamiast policji wzywa się właśnie Noise Control. Przydałby się taki Noise Control w Mikołowie. Może by uciszyli moich sąsiadów, piętro wyżej. Ja rozumiem, impreza raz na jakiś czas, ale nie ciągle.
7) na drzewach rosną grejpfruty, a pod nimi przebiśniegi. Widok na takiego grejpfruta mam z okna, już się doczekać nie umiem momentu kiedy spadnie z tego drzewa i będzie można zjeść robaczywego takiego;P
8) dom jest budowany koło domu, tak że można bez lornetki i większego wysiłku patrzeć drugiemu w okno. Nie rozumiem, w kraju którym jest tyle miejsca wolnego, to po cholerę oni się budują jeden przy drugim?!

Mówił Wam kiedyś ktoś, że przedostanie się przez bramki w NZ jest trudne?! POTWIERDZAM!

Otóż, wiadomości o moim przyjeżdzie ciągną się za mną od Paryża, gdy się wykłócałam o to, że Polska jest w Unii. W Seulu jak wspomniałam też miałam problem. No i jak mogłoby być inaczej przy wlocie do NZ! Z tego co się domyślam to chyba mieli moje dane w komputerze, bo ledwo co podałam paszport, z wypełnioną kartą przylotową, facio wpisał moje dane do komputera i w ciągu 3 sekund pojawił się następny pan pod krawatem i zaprasza mnie do Immigration Room. Doesnt sound great:| isnt it? potem było 1000 pytań do... Jakoś na szczęście przez nie przebrnęłam i dostałam tą cholerną pieczątkę. Napisu WELCOME IN AUCKLAND oczywiście nie widziała bo byłam zbyt zdenerwowana. Odbieram bagaż, potem z tym bagażem idę do następnego punktu gdzie go prześwietlają, i sprawdzają czy to co napisałam na kartce jest prawdą. + oczywiście tysiąc pytań do, m in: czy przewożę jakieś jedzenie, no to się przyznałam bez bicia, że dwa lizaki;) babka się tylko na szczęście uśmiechnęła;) i powiedziała, że lizaki się nie liczą. Do bagażu nie mieli zastrzeżeń, zdziwiłaby się gdyby mieli, jak zabrałam same ciuchy tylko:D no i wychodzę z tym bagażem, rozglądam się za moją nową rodzinką. No i nie widzę nikogo;( Na szczęście oni mnie widzą:D przywitaliśmy się i wio do domku;) Domek jest naprawdę blisko, 10 minut drogi domku:). Szybki prysznic, nareszcie czuje się czysta, baby wipes są nie wystarczające i mycie włosów w samolocie to tez nie daje takiego samego skutku jak kąpiel, bo 35 godzinach podróży. Pojechaliśmy do Manakau City Center, na pyszną czekoladę na gorąco (zaraz znowu tam idę), zaliczyłam także Nowo Zalendzkiego Maka, i z przykrością muszę stwierdzić, że nie mają mojej ulubionej Tortillki;(. Wróciliśmy do domu pogadaliśmy, ja się w końcu rozpakowałam, pojechaliśmy znowu po Sushi na kolację. Kolacja, i znowu gadanie, oglądanie telewizji. Ja zaczęłam pisać tą notkę, ale oczy były silniejsze ode mnie, same się zamykały, oni mieli tylko polewkę ze mnie, bo mnie budzili, napisałam dwa wyrazy i znowu zasypiałam, aż mnie wyrzucili do łóżka. No i poszłam do łóżka z przekonaniem, że o 3-4 się z pewnością obudzę skoro idę spać o 19... a Tu niespodzianka, obudziłam się po 11 godzinach i 30 minutach snu... Zobaczyłam filmu, potem wstałam, zjadłam śniadanko, pojechaliśmy na zakupy, (znowu czekolada na gorąco), wróciliśmy do domu, rozpakowaliśmy zakupy, pojechaliśmy zobaczyć
okolicę, tzn mi pokazać... Coś tam zapamiętałam, coś nie... Potem wczesny dinner, bo Stuart poleciał do Wellington do pracy. Więc zostały dwie baby same. Trochę sobie pogadałyśmy znowu, potem spotkałam się z Rafałem (chłopakiem, który tu mieszka od półtora roku, i ze stoickim spokojem odpowiadał na tysiące pytań do). I znowu czekolada na gorąca:D Wróciłam do domku, pogadałyśmy trochę na luźne tematy, i poszłam spać. Tym razem trochę później niż wczoraj, BO! udało mi się wytrzymać, aż do 21! Mogę być z siebie dumna :). Wstałam o 8:30 pogadałam z Matulą, zeszłam na dół, znowu poplotkowałam, no i pisze tego cholernego posta od dobrych 2 godzin, bo Lucia chce ciągle gadać i mi przeszkadza;) A teraz idę na spacer;) Mam nadzieję, że się nie zgubię, a wiatr mnie nie porwie, bo wieje jak cholera... Na szczęście przestało padać. Podobno w nocy lało jak cholera. To idę! pa!

sobota, 1 października 2011

Myliście kiedyś włosy w samolocie? Nie? To spróbujcie! Świetne doświadczenie

No dobra od początku!
Podróż do Wawy, bez zakłóceń – opisywać chyba nie musze, chyba każdy jechał pociągiem:P
Wawa – Paryż, to był zwykły mały samolocik z porównaniu z tym co mnie czekało za kilka godzin! Przyleciałam na CDG, idiotyczniejszego, międzynarodowego lotniska chyba na świecie nie ma! Wygląda tak jakby dwa lotnika połączono w jedno… a pomiędzy jednym a drugim terminalem biegnie ZWYCZAJNA dwupasmówka! Przedostanie się z jednego terminala na drugi zajmuje całe wieki… Dzięki Bogu istnieje pociąg między tymi terminalami. Przedostanie się na ten drugi terminal to był tylko początek wszystkiego co działo się potem. Jak kupowałam bilet to dostałam elektroniczny, przy czym było powiedziane, że karty pokładowe dostanę na Okęciu. Na Okęciu się dowiedziałam, że kartę owszem dostanę, ale tylko na lot WAW-CDG. O resztę mam się starać na następnych lotniskach. Wróćmy do tego nieszczęsnego Paryża, dostałam się już na mój terminal 2E szukam miejsca gdzie mogę dostać kartę pokładową. Ufff! Znalazłam! Grzecznie czekam w kolejce, w końcu moja kolej , podchodzę do babki, a tu co się okazuje?!  ŻE WG PAŃ W OKIENKU POLSKA NIE JEST W UNI I POTRZEBUJE WIZĘ. Tak jak kiedyś moja szanowna kuzynka (pozdrawiam) walczyła z Japońcami o dostęp Polski do morza, to ja dzielnie walczyłam o przynależność do UE!  Bo gdyby Pl nie było w Unii potrzebuje wizę do Korei Południowej, nawet gdy tylko lecę tranzytem i nosa spoza lotniska nie wyciągam… ehhh, jeszcze raz ktoś spróbuje mi powiedzieć, że Unia jest do d. to uduszę z Nowej Zelandii! Tłumaczenie Pani zajęło mi dobre 30 minut, a na paszporcie jak byk widnieje napis UNIA EUROPEJSKA, RZECZPOSPOLITA POLSKA. Ale suma końców na produkowaniu się tylko skończyłoJ Nawet Pani powiedziałam, że ich szanowny Pan Prezydent dziś leciał do PL, bo mamy prezydencję. Jacy oni mądrzy są.. Kuna fuck. I to było powodem, że nie zjawiłam się na gg/fb/blogu, nie było czasu! Kartę pokładową dostałam, ba! Nawet tą z ICN (Seul) do AKL:D Wsiadam spokojnie do tego potwora, małą wieś bez problemu by się tu pomieściło… Ludzie wchodzą i wchodzą i końca nie widać, i tak jak mieliśmy wylecieć o 21, wylecieliśmy z 30 minutowym opóźnieniem. No i lecimy, i lecimy i tu też końca nie widać. Dobrze, że komputer pokładowy pokazuje ile jeszcze kilometrów pozostaje do celu. Przynajmniej widać, że się przemieszczamy a nie stoimy w miejscu… Co jakiś czas zerkałam, gdzie jesteśmy, nad czym lecimy, z jaką prędkością, w przerwach pomiędzy spaniem, bo tak mniej więcej co 40 minut się budziłam zmienić pozycję. Wiercić za bardzo się nie dało, bo po prawej facet po lewej facet, różnica pomiędzy nimi była tylko taka, że jeden miał skośne oczy a drugi był Niemcem. Trochę sobie pogadaliśmy pomiędzy drzemkami.  No i w końcu podali śniadanko, aaaaaaaaaaa! Zapomniałam dodać, że kolacja też była. Do wyboru było Czingczanczłong albo beff. Oczywiście, że wybrałam wołowinkę. Chcę jeszcze żyć! Wołowinka dośyć smaczna była, jak spoglądałam na sąsiadów i ich Czingczanczłong, to też dość znośnie wyglądało.
Seul. Wylądowaliśmy w końcu po 10 godzinach i 50 minutach lotu. I znowu  wypatruję napisu tranzyt, ooo jest! Idę. Tym razem pewna, że żadnych przygód nie będę mieć, bilet pokładowy mam przecież. Idę do gejta, trzeba podładować i laptopa i komórkę, napisałam esa do mamy, że doleciałam, (a Szanowna Rodzicielka, nawet nie raczyła odpisać, a feeee! Tak się nie robi!). I w tym momencie, gdy napisałam, że żadnych problemów nie mam, słyszę z głośników : Natalia Szszszoooooooooooooooo (dalej tego nie powtórzę, za trudne jak dla mnie) from Poland proszona jest do gejtu. No to podchodzę. I zaś ta sama historyjka co w CDG. Ludzie kurde nauczcie się w końcu geografio-historii! W szczególności jak pracujecie na takim stanowisku. No i teraz siedzę w samolocie już do Auckland, obok mnie puste miejsce, ufff! Wyśpię się, po prawej puste miejsce, po lewej oknoJ To co Talusie lubią najbardziej, czyli rozpychanie się i wiercenie moje nie będzie nikomu przeszkadzało. W ogóle dziwaczne uczucie. Zegarek na ręce mówi jeszcze europejski czas, czyli 12 w południe a za oknem cima! Rozdają kolację i zaraz nynki! Właśnie lecę 995 km/h, 10056 m nad ziemią a do celu mam 8404 km i jest 19 czasu lokalnego, tylko kuna fuck, który czas jest lokalny?! Polski, Seulsku czy Aucklandzki?! Dziwaczne uczucie, w ciągu jednej minuty masz kilka czasów.  Do wyboru do koloru. I lecę nad ocenem, gdzieś tam! Zdjęcie zaraz zrobię i wstawię, żebyście też mieli pojęcie jak to wygląda. Dobra koniec tego pisania! Kolacją idzie! Tym razem wybiorę to Czingczanczłong!  Mam nadzieję, że się nie otruję. Aaaa! Właśnie! Korzystając z okazji, chciałabym podziękować serdecznie ze życzenia urodziowo-lotowe:D Już za Wami tęsknię, ale nadal nie wierzę, że za godzin 10 będę w moim wymarzonym Auckland! Bużkam!

Mały Update! Jeżeli Koreaniec, Chińczyk czy Japoniec, w sumie jeden kit, ktoś kto ma skośne oczy mówi, że danie nie jest w ogóle ostre, nie wierzcie mu! Jest piekielnie ostre. Na szczęście stewardessa się zlitowała nade mną widząc jak się zmuszam do jedzenia i dała poczciwą wołowinkęJ Więc buch jest pełny! I może iść spać, choć w Polsce jest 12:30 w południe! Dobranoc!

czwartek, 22 września 2011

Wiem, wiem

Wiem, wiem. Miałam napisać dopiero 29 ale! chcę prosić wszystkich czytających tego bloga o 3manie kciuków w piątek (23.09) oraz we wtorek (27.09). W piątek mam egzamin praktyczny pielęgniarski, a we wtorek obronę pracy! Więc prawdopodobnie po wielu przejściach uzyskam w końcu tytuł licencjacki ;). A to wszystko przed wylotem. Jest jeden plus tego (przecież zawsze należy dopatrywać się plusów, no nie?) w samolocie będę spać jak dzidziuś! Padnę ze zmęczenia i przynajmniej czas szybciej minie;)

Powtarzam jeszcze raz 23 i 27! 3mamy kciuki, żeby dalej szczęście mi sprzyjało jak dotychczas

A tymczasem ślę buziole i gorące uściski! (Słoneczko wróć do mnie!)

poniedziałek, 5 września 2011

Początki nie zawsze muszą być trudne

No i się stało! Założyłam bloga, żeby już nikt z Was nie marudził, abym mu opowiedziała co u mnie i jakim cudem dostałam się do Nowej Zelandii. Ale od początku (zawsze mi każdy marudzi, że opowiadam wszystko od środka poprzez koniec dochodząc do początku). A co mi tam! Chociaż raz będzie poprawnie!

Jak każdą dobrą opowieść powinnam rozpocząć od słów Once Upon Time bądź Za górami, za lasami...

Aleeee nieee, To by nie było po Talusiowemu;)

W czerwcu podczas rozmowy na skejpie pewna dziewczyna (pozdrawiam:)) zmusiła mnie do wymyślenia co chcę robić po studiach, no i się zaczęło główkowanie... pracować i siedzieć na dupie? nie-eee to nie dla mnie, muszę gdzieś wylecieć. Tak więc odświeżyłam na nowo mój profil na jednym z portali szukających AuPair. Bo to chyba najłatwiejszy sposób znalezienia i pracy i dachu nad głową. Moim celem była Nowa Zelandia. Tak to ten kraj na drugim krańcu świata, jak to moja Matula ma w zwyczaju mówić;) Po dniach 3 (!!!) odezwała się rodzinka z Auckland, takich dziadków, mówią, że potrzebują kogoś w rodzaju dobrej wnusi, która ogarnie dom, posiedzi trochę z babką, gdy facet jest w pracy, ot co! A w zamian dostanę pokój, własną łazienkę, buch zawsze pełny i kieszonkowe, nie duże ale zawsze jest, a przecież mogę znaleźć dodatkowa pracę, czyli dodatkowe pieniążki. Po kilku telefonach i mejlach powiedzieliśmy sobie sakramentalne tak. Pozostało kupić bilet... Bilet też wpadł w moje ręce z nieba (o dzięki!). I takim o to sposobem 29 września, w dniu swoich urodzin siedzę w samolocie na 'drugi kraniec świata'.

Lot dość długi, bo 28 godzinny. Przez Paryż i Seul. Tak więc o 16:15 mam samolot z Wawy do Paryża, dwie godziny na przemieszczenie się z jednego terminala na drugi, i o 21 lot do Seulu. Lot trwa 10:50 godziny, na miejscu jestem o 7:50 rano polskiego czasu. Znowu dwie godziny na przesiadkę i znowu 11 godzinny lot! Potem trudna przeprawa z panem w okienku na lotnisku w Auckland pieczątka i wielki napis (tak słyszałam) WELCOME IN AUCKLAND. Amen! Tak więc w piątek o 22 będę w Auckland;) 3majcie kciuki żeby się udało z panem w okienku;)


A mój lot będzie wyglądał tak: 


To na tyle Hasta La Vista Bejbe! Pewnie następna notka będzie na lotnisku w Paryżu bo mają darmowego wifulca;)

p.s. skrót JAFA właśnie znaczy Just Another Friendly/Fucking* Aukclander

*odpowiednie skreślić