środa, 12 października 2011

Cały dzień na nogach!

UFFF! To był męczący dzień. Nogi do teraz mnie bolą no i dorobiłam się nowego obtarcia małego paluszka u prawej nogi, dzięki Bogu zabrałam ze sobą plastry na obtarcia, przykleiłam jednego i mogłam normalnie chodzić.

A więc:

Żeby dostać się z mojego zadupia do centrum, trzeba przejechać się ciufcią.... Cena za bilet horyzontalnie wysoka! Tańsze bilety są chyba w Londynie za transport niż tutaj. Wysiadam z pociągu, i oczywiście, przecież jestem dziewczyną, mam prawo mieć złą orientację w terenie zamiast skręcić w prawo wychodząc z dworca skręciłam w lewo... na szczęście się szybko zorientowałam że coś nie gra i zawróciłam. Rafał powiedział mi, że po drodze z dworca do muzeum mogę wstąpić do polskiego sklepu i kupić sobie co nie co:) i też to zrobiłam, a o to dowód:


Nigdy nie jadłam Princessy za 8 złotych! Ale ten smak! Wart był tego grzechu!

Potem grzecznie podreptałam do muzeum Aucklandzkiego... i 3 godziny i tak nie Twoje! Muzeum składa się z 3 pięter i każde piętro mówi o czymś innym. Parter jest na temat Maori i ludów wysp Pacyfiku, drugie piętro poświęcone jest historii naturalnej, ptaszki, górki, roślinki, rybki i inne takie, no i wulkany. Nawet jest taki specjalny domek zrobiony, który ma na calu pokazać co by się stało gdyby jakiś wulkan wybuchł. Wchodzisz, siadasz na sofie, oglądasz TV w której mówią o potencjalnym wybuchu podwodnego wulkanu i jak się ludzie powinni zachować, a tu naraz dom zaczyna się trząść... A przez niby okno, z widokiem na zatokę, widzisz jak coś zaczyna parować z wody, a potem erupcję i falę tsunami z lawy pomieszanej z wodą. I naraz ta fala zbliża się do Twojego domu, wszystko zaczyna się trząść, światła gasną, tv się wyłącza i jest ciemno. Potem wszystko wraca do normalności i pan jakiś mówi, że chociaż jest małe ryzyko, żeby coś takiego się wydarzyło, ale zawsze jest jakieś prawdopodobieństwo i radzi się zapoznać z ulotką, którą możemy zabrać wychodząc z niby domku. Piętro numer 3, Pierwsza Wojna Światowa, Druga Wojna Światowa, jakieś tutejsze bitewki, holokaust. W sumie szybko przeleciałam bo tego nie muszę zwiedzać. W sumie ciekawa jest jeszcze sprawa biletu. Czyli ile dusza da. Głupio nie było dać nic. Więc dałam 5 dolarów. Niech mają. I jeszcze babka się mnie zapytała skąd pochodzę i skrupulatnie to zanotowała.
Zdjęcia są na picasie, możecie zobaczyć, starałam się każdemu obiektowi, który fotografowałam zrobić też zdjęcie co to jest, ale niestety niekiedy mi się zapominało. Musicie wybaczyć moją sklerozę, to wina tego wieku już poczciwego.

Po muzeum udałam się w kierunku centrum. Bogu dzięki za wieże Sky Tower, która jest w centrum, bo nawet bez mapy masz jakiś punkt odniesienia. Po drodze przeszłam przez park, który jak dżungla był. Mokro, roślinność jak na filmach o Tarzanie, no i te odgłosy przeróżnych zwierzaków! I pomyśleć, że takie coś w centrum miasta jest. Potem przeszłam obok uniwersytetu Aucklandzkiego. Niczym naszych nie przypominał... Na takim uni to się musi fajnie uczyć.

O 3 spotkałam się z kolegą, i już słyszę te Wasze achy i echy (damskiej części czytelników + 1 :P:P:P) jak zobaczycie zdjęcia. Pochodziliśmy trochę wzdłuż wybrzeża, wypiliśmy dwa piwka, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, ja się oczywiście musiałam fochnąć (a co niech wie co to jest polski foch!).

O 7 zamiana kolegów. Tym razem Rafał zabawił się w swatkę i spotkałam się z Bartem. Chłopakiem, który tu wyemigrował z Polski 8 lat temu z rodzicami i już ma obywatelstwo NZ. Ehhh takiemu to dobrze. Zabrał mnie na druga stronę Auckland, widok na Auckland nocą boski po prostu! Szkoda, że a) nie dało się zatrzymać na moście i zrobić zdjęcie, b) mój aparat dla małpy i tak by nie odzwierciedlił tego piękna. Kilka zdjęć zrobiłam nocą z trybem nocnym ale to nie było to samo. Wypiliśmy razem po drinku, zjedliśmy coś w rodzaju pizzy, ale to nie była pizza, i odwiózł mnie do domku.

Więc tak to mi minął wczorajszy dzień. Bardzo udany dzień bym powiedziała w sumie!


Zapomniałam dodać z jednym pierwszych postów.
Każdy tak ma, że dana piosenka, zapach, smak kojarzy mu się z danym miejscem. Dla mnie ta piosenka kliknij tu do końca życia będzie się kojarzyć z pierwszymi krokami w NZ. Leciała mi jak lądowaliśmy.

Wam życzę dobranoc, dla tych którzy zaraz to przeczytają, albo dzień dobry, dla tych którzy przeczytają moje wypociny rano. A ja tymczasem znikam na basen!

P.S. Nowe zdjęcia są z wczoraj!

2 komentarze:

  1. Ja to bym sprawdził czy Hostoria 2 wojnyu swiatowej sie pokrywa z tym czego nas w szkole uczyli :D

    OdpowiedzUsuń
  2. +1 stwierdza, że nie będzie ochów i achów. C. lepsiejszy :D i więcej zdjęć xD

    OdpowiedzUsuń