poniedziałek, 3 października 2011

Mówił Wam kiedyś ktoś, że przedostanie się przez bramki w NZ jest trudne?! POTWIERDZAM!

Otóż, wiadomości o moim przyjeżdzie ciągną się za mną od Paryża, gdy się wykłócałam o to, że Polska jest w Unii. W Seulu jak wspomniałam też miałam problem. No i jak mogłoby być inaczej przy wlocie do NZ! Z tego co się domyślam to chyba mieli moje dane w komputerze, bo ledwo co podałam paszport, z wypełnioną kartą przylotową, facio wpisał moje dane do komputera i w ciągu 3 sekund pojawił się następny pan pod krawatem i zaprasza mnie do Immigration Room. Doesnt sound great:| isnt it? potem było 1000 pytań do... Jakoś na szczęście przez nie przebrnęłam i dostałam tą cholerną pieczątkę. Napisu WELCOME IN AUCKLAND oczywiście nie widziała bo byłam zbyt zdenerwowana. Odbieram bagaż, potem z tym bagażem idę do następnego punktu gdzie go prześwietlają, i sprawdzają czy to co napisałam na kartce jest prawdą. + oczywiście tysiąc pytań do, m in: czy przewożę jakieś jedzenie, no to się przyznałam bez bicia, że dwa lizaki;) babka się tylko na szczęście uśmiechnęła;) i powiedziała, że lizaki się nie liczą. Do bagażu nie mieli zastrzeżeń, zdziwiłaby się gdyby mieli, jak zabrałam same ciuchy tylko:D no i wychodzę z tym bagażem, rozglądam się za moją nową rodzinką. No i nie widzę nikogo;( Na szczęście oni mnie widzą:D przywitaliśmy się i wio do domku;) Domek jest naprawdę blisko, 10 minut drogi domku:). Szybki prysznic, nareszcie czuje się czysta, baby wipes są nie wystarczające i mycie włosów w samolocie to tez nie daje takiego samego skutku jak kąpiel, bo 35 godzinach podróży. Pojechaliśmy do Manakau City Center, na pyszną czekoladę na gorąco (zaraz znowu tam idę), zaliczyłam także Nowo Zalendzkiego Maka, i z przykrością muszę stwierdzić, że nie mają mojej ulubionej Tortillki;(. Wróciliśmy do domu pogadaliśmy, ja się w końcu rozpakowałam, pojechaliśmy znowu po Sushi na kolację. Kolacja, i znowu gadanie, oglądanie telewizji. Ja zaczęłam pisać tą notkę, ale oczy były silniejsze ode mnie, same się zamykały, oni mieli tylko polewkę ze mnie, bo mnie budzili, napisałam dwa wyrazy i znowu zasypiałam, aż mnie wyrzucili do łóżka. No i poszłam do łóżka z przekonaniem, że o 3-4 się z pewnością obudzę skoro idę spać o 19... a Tu niespodzianka, obudziłam się po 11 godzinach i 30 minutach snu... Zobaczyłam filmu, potem wstałam, zjadłam śniadanko, pojechaliśmy na zakupy, (znowu czekolada na gorąco), wróciliśmy do domu, rozpakowaliśmy zakupy, pojechaliśmy zobaczyć
okolicę, tzn mi pokazać... Coś tam zapamiętałam, coś nie... Potem wczesny dinner, bo Stuart poleciał do Wellington do pracy. Więc zostały dwie baby same. Trochę sobie pogadałyśmy znowu, potem spotkałam się z Rafałem (chłopakiem, który tu mieszka od półtora roku, i ze stoickim spokojem odpowiadał na tysiące pytań do). I znowu czekolada na gorąca:D Wróciłam do domku, pogadałyśmy trochę na luźne tematy, i poszłam spać. Tym razem trochę później niż wczoraj, BO! udało mi się wytrzymać, aż do 21! Mogę być z siebie dumna :). Wstałam o 8:30 pogadałam z Matulą, zeszłam na dół, znowu poplotkowałam, no i pisze tego cholernego posta od dobrych 2 godzin, bo Lucia chce ciągle gadać i mi przeszkadza;) A teraz idę na spacer;) Mam nadzieję, że się nie zgubię, a wiatr mnie nie porwie, bo wieje jak cholera... Na szczęście przestało padać. Podobno w nocy lało jak cholera. To idę! pa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz