wtorek, 10 stycznia 2012

Ojeju jeju

I zaś mam zaległości, bo mi się najnormalniej w świecie nie chciało pisać!

Więc po kolei, tak chyba najłatwiej będzie. (Zdjęcia już na picasę wrzuciłam)

BOŻE NARODZENIE:
Moja rodzinka jako tako, albo powinnam powiedzieć w ogóle świat jako tako nie obchodzi. A na pewno już nie Wigilię. Więc w Wigilię poczłapałam do polskiego kościoła na pasterkę. W jedną stronę pociąg + bus w drugą to mnie już Stuart odebrał bo komunikacja miejska już nie kursowała. Vinny niestety był w pracy i nie mógł mnie podrzucić.
W pierwsze święto było świąteczne śniadanie, czytaj zwykłe brytyjskie śniadanie: tost, jajko sadzone, fasola w sosie pomidorowym, i kiełbasa taka pieczona. Potem pojechaliśmy do Hamilton na zakupy.
Drugie święto: Rano pojechaliśmy nad ocean. Na dwie godziny. Ja się trochę popluskałam w wodzie. Lucia ze Stuartem pogadali sobie i ponarzekali na ludzi w około. A w międzyczasie dostałam mesa od Rafała, że jakaś impreza się planuje i wyjazd nad jeziorko. Dużo nie musiał mnie namawiać, a w sumie w ogóle. Zabrałam Vinniego i pojechaliśmy poznać resztę Polaków w NZ i nie tylko Polaków w sumie. No więc (wiem, zdania od " no więc" się nie zaczyna, ale to jest mój blog). No, a więc: poznałam Natalię, Polkę która tu już mieszka od 8 lat. Zgadnijcie skąd jest:D! Z Tychów! Ale ten świat jest mały;) Natalia ma męża kiwi. Była jeszcze jedna Polka Julia i Maori Terri. Potem jeszcze doszedł ktoś jeszcze, ale zabijcie mnie, nie pamiętam kto to taki. Więc pojechałam na wskazane miejsce w esemesie z Vinnim. Pogadaliśmy trochę, wypiliśmy po kilka piw (oprócz kierowcy), i pojechaliśmy nad jakieś jeziorko. Jeziorko jak jeziorko, nic specjalnego. Posiedzieliśmy trochę, popstrykaliśmy zdjęcia i wracamy do samochodu. A że jeziorko jest pomiędzy wydmami troszkę nam zajęło przejście tam i z powrotem. Turlamy się do autka niczego nie świadomi. Na miejscu znajdujemy rozbitą szybę samochodu i brak torebki jednej (koleżanki). Szybkie telefony, aby zastrzec kart bankomatowe, telefon i inne takie. Potem policja. Wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? A) telefon był stary i z polskim menu. B) karty zablokowane i nikt się podpisał pod nimi C) co najlepsze, w bagażniku był alkohol i nikt go nie zauważył... Wróciliśmy na miejsce zbiórki, koleżanka się napiła i się jej od razu humor poprawił. Reszta party przebiegła wspaniale. Na 21 planowana jest powtórka.

SYLWESTER:
Poszłam z Vinnim do centrum do jakiegoś klubu. Ładnie się ubrałam no i szpileczki ubrałam, co dla mnie jest rzadkością. Vinny stwierdził, że przed klubem chce sobie pochodzić... Pochodzić?! W 10 centymetrowych szpialach, no dobre sobie... No i od tego chodzenia, zrobiły mi się odciski na podeszwach stópek moich pięknych. Drogę powrotną z imprezy przeszłam już na bosaka, a i to i tak był już nie lada wyczyn. Na bosaka  można wiele ludzi spotkać w NZ, więc razem z Vinnim stwierdziliśmy, że to jest Niu Ziland Stajl. :D:D:D

NOWY ROK:
Pierwsze 10 dni Nowego Roku są na razie obiecujące. Wracając z Sylwestra zrobiłam sobie rachunek sumienia. I tak: jak Stary Rok 2011, zaczął się dla mnie fatalnie, to w ramach rekompensaty skończył się lepiej niż mogłam przypuszczać. W kraju, w którym zawsze chciałam mieszkać i u boku wspaniałego faceta. Teraz z perspektywy czasu, sądzę, że mogę podziękować osobie, która go spaliła na początku. Dzięki temu jestem tu i robię co chcę! Dziękuję Robercie! (Nawet jeżeli tego nie czytasz, to i tak mnie to już nie obchodzi).

No i tą chwilką refleksji żegnam się z Wami. Znowu długo się odzywać nie będę, a przynajmniej przez najbliższy tydzień, bo jadę z rodzinką w dół wyspy do Taupo na wakacje tygodniowe.

W związku z tym, że ostatnio składałam Wam tylko życzenia świąteczne, to teraz chcę życzyć Wam, aby w podsumowaniu, za jakieś 325 dni, ten rok był jednym z lepszych w Waszym życiu! Tak jak dla mnie był 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz